44 BONNIE

254 35 0
                                    

44

Bonnie

Łapię się na tym, że kiedy dzwoni telefon, zazwyczaj myślę, że to Clyde. Jego brak w moim życiu dobitnie uświadamia mi, jak znaczącym jego elementem był. Telefonował do mnie z istotnymi kwestiami, takimi jak informacje o wyścigach czy prośby o wyciągnięcie go z tarapatów, ale też żeby zaprosić mnie na imprezkę albo po raz kolejny wyznać miłość.

Szkoda, że już nigdy nie ujrzę jego numeru na wyświetlaczu.

Gdyby tylko potrafił poradzić sobie ze swoimi koszmarami...

Nie chcę skończyć jak on, ale sama nie wiem, jaka droga mnie czeka. Może niedługo też odejdę z tego świata i dołączę do starego znajomego?

Wjeżdżam na parking umiejscowiony przed szeregiem podobnych do siebie budynków. Do wnętrza jednego z nich prowadzą ciężkie metalowe drzwi, przed którymi stoi wysoki, ciemnoskóry mężczyzna. Przypominałby nawet Rivera, gdyby nie, karykaturalnie wręcz, szerokie barki oraz długie włosy splecione w ciasne warkoczyki i związane w grubą kitę z tyłu głowy. Powiedzieć, że znam tego faceta, to zbyt wiele. Po prostu niejednokrotnie się mijaliśmy, więc witam go skinieniem głowy, a on wpuszcza mnie do środka.

Wewnątrz panuje taki sam tłok jak zazwyczaj. Niezależnie od dnia tygodnia ludzie lgną do tego miejsca. Ja nie potrafiłabym dobrze się bawić otoczona tłumem obcych. W miejscu, w którym podłoga i stoliki lepkie są od alkoholu niczym ciała imprezowiczów od potu. W dodatku dudniące basy zagłuszają każdą moją myśl, ale może właśnie o to chodzi. O totalne zatracanie. O to, by wreszcie uciszyć umysł i zgubić się wśród nieznajomych twarzy.

Staram się przemknąć jak cień, co nie jest łatwe, bo muszę wejść za bar, przy którym stłoczyli się ci najbardziej spragnieni, a jest ich sporo. Jedna z barmanek wzdryga się spłoszona moim najściem, ale już po sekundzie się do mnie uśmiecha. Chyba nigdy nie zamieniłam z nią słowa.

Wchodzę na zaplecze, gdzie czeka na mnie Valence. Można powiedzieć, że to łączniczka między mną a osobą, z którą za moment się spotkam. Kobieta jest sporo starsza ode mnie. Podobnie jak ja, ma kolorowe włosy. Z tą różnicą, że jej są zielone, a odrosty naturalnej barwy pełne są siwych pasemek.

Ruszamy schodami prowadzącymi do piwnicy. Podążam za nią, przez co mam doskonały widok na tatuaż, który zdobi jej kark. Przedstawia on niewielką, ale bardzo dokładnie odwzorowaną sowę. Ciekawe, czy jest on jakimś znakiem rozpoznawczym. A jeśli nie, to może ma dla niej szczególne znaczenie. Tak jak mój motyl dla mnie. Wolny, niezależny. Jeśli tylko rozłoży swoje skrzydła, może znaleźć się w innym miejscu.

Docieramy do pomieszczenia, w którym Latishya jak zwykle krząta się z kąta w kąt. Nie spotykam się z nią poza robieniem interesów, ale nietrudno zaobserwować, że jest wulkanem energii. Ta kobieta niemal nie staje w miejscu. Rozmawiając przez telefon chodzi w kółko. Czytając ważne informacje drepcze krok za krokiem. Teraz notuje coś w zeszycie przenosząc ciężar ciała z nogi na nogę.

– Cześć – witam się.

– O – unosi na mnie spojrzenie ciemnych oczu – dobrze, że jesteś.

Latishya ze swoimi obfitymi piersiami i talią osy idealnie wpisuje się w aktualny ideał kobiety. Zresztą podejrzewam, że sporo majstrowała przy wizerunku. Nie sądzę, by tak ogromne pośladki były dziedzictwem genetycznym. A już na pewno nie są nim nienaturalnie pełne usta.

– Valence, zostaw nas – odsyła asystentkę, a mnie obejmuje ramieniem.

Prowadzi mnie do biurka swoim charakterystycznym chodem – trochę koślawym, bo na około dwudziestocentymetrowych obcasach.

– Mamy do zrobienia to samo, co zwykle – informuje, podchodząc do niepozornych drzwiczek, za którymi kryje się sejf.

– Mhm – mruczę.

– Wiem, że to długa i nudna robota, ale bezpieczna. – Mocuje się z metalowym zamkiem, klnąc pod nosem. – Masz doświadczenie w tym interesie, więc nikt nie poradziłby sobie lepiej.

Nie widujemy się szczególnie często, ale przyzwyczaiłam się, że przy każdym spotkaniu dba o moje morale. Pewnie nie jestem jedyną osobą, którą komplementuje, ale to i tak miła odmiana, bo w tym świecie raczej trudno o sympatycznych ludzi. Wszyscy kryją się za maskami, wyimaginowanymi osobowościami. Latishya zdaje się być sobą.

Wreszcie wyciąga niewielki pakunek ze skrytki, która jest zaledwie wierzchołkiem góry lodowej, jeśli chodzi o kryjówki. Nie mam pojęcia, gdzie zleceniodawczyni skrywa pozostałe skarby i pewnie ta wiedza nigdy nie zostanie mi przekazana. Choć wcześniej nie spodziewałam się, że kiedykolwiek zaprosi mnie do swojej miejscówki w klubie. A jednak tak się stało.

Zapracowałam w tych kręgach na miano osoby godnej zaufanie, ale jak mogłabym taka nie być? Oszukiwanie i knowania przeciw swoim karmicielom, to jak wręczenie im broni i prośba, żeby strzelili nam w łeb.

– Wszystko jasne – mówię, odbierając z jej rąk towar. – W takim razie widzimy się rano.

– Valence będzie na ciebie czekała. Ze mną od dzisiaj przez dwa tygodnie nie będzie kontaktu.

Zalewa mnie natłok myśli. Co stanie się za kilka dni, gdy wyjadę? Planuję zerwać wszystkie kontakty... Być nie do odnalezienia. Czy to realne? Czy to bezpieczne?

Nagle uderza mnie coś jeszcze. Uczucie dziwnego żalu. Potrzeba pożegnania się. Ale nie mogę. Jedną z najgłupszych rzeczy, jakie mogłabym zrobić, to wyznanie, że być może widzimy się ostatni raz w życiu.

Poza tym nie wiadomo, czy rzeczywiście odetnę się od przeszłości. Zapracowałam tutaj na szacunek. Dorobiłam się wielu kontaktów. Nie wiem, jak teraz miałabym zaczynać od zera w obcym dla mnie miejscu. Ja byłabym niepewna innych, a inni byliby niepewni mnie...

– W porządku. Do następnego – żegnam się.

– Do następnego.

Wychodzę z piwnicy i niczym błyskawica sunę przez tłum ludzi, wydostając się z budynku. Wsiadam do wypożyczonego samochodu, uruchamiam silnik i opuszczam parking, włączając się do ruchu. Czeka mnie długa trasa, biorąc pod uwagę jeszcze drogę powrotną, dlatego przy najbliższej okazji zjeżdżam na stację paliw i tankuję bak do pełna.

Obsługujący mnie kasjer chyba dopiero się uczy, bo miota się przy podliczaniu należności. Udaje mu się po kilku nieudanych próbach. Już mam wyjść na zewnątrz, kiedy przypomina mi się o oleju napędowym dla mnie.

Niechętnie cofam się do kasy i proszę o napój energetyczny. Na szczęście tym razem idzie gładko.

Siadam za kierownicą i z przyjemnością otwieram puszkę, a specyficzny zapach rozchodzi się po wnętrzu auta. Bez energetyka trudno byłoby przetrwać nocne zlecenia, bo o śnie nie ma mowy.

Kiedy głowa marzy o zetknięciu z miękką poduszką, a górna powieka tęskni do dolnej, przydaje się też muzyka. Przykładam palec wskazujący do włącznika radia i zastygam na moment.

Jaką piosenkę mam teraz w głowie?

Trudno wybrać. W moim umyśle jeden po drugim rozbrzmiewają urywki wielu utworów, które kojarzą mi się z Riverem. Cholera jasna. Zbyt wiele o nim myślę. Za dużo rzeczy przypomina mi jego osobę. Nawet głupie słuchanie muzyki...

Przyciskam guzik, pozwalając dźwiękom wypłynąć z głośników. Nie kojarzę aktualnie rozlegającego się numeru, ale mimowolnie zaczynam wsłuchiwać się w tekst i go analizować.

Czy znajdę w nim siebie i Rivera?

Znajduję.

Bo zdaje się, że większość istniejących piosenek mówi o nieszczęśliwej miłości.

Follow the River ✔ 18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz