VIII

946 47 26
                                    


Kilka następnych dni minęło w spokojnej atmosferze, która czasami zakrawała na rutynę. Każdego dnia, przez ostatnie sześć dni, budziłam się rano i piłam z Peterem kawę – wstawaliśmy na tyle wcześnie, że słońce dopiero wychodziło zza horyzontu, ale jednocześnie na tyle późno, że mijaliśmy się z Clintem, który zaczynał trenować kadetów, gdy za oknem było jeszcze zupełnie ciemno. Po kawie czasem jedliśmy śniadanie, po czym rozdzielaliśmy się na kilka godzin: Peter trafiał do swojego laboratorium, które wolałam omijać szerokim łukiem ze względu na sztuczne wibracje, jakie tam wyczuwałam, podczas gdy ja lądowałam wtedy na zewnątrz. Serwowałam sobie długie spacery po pobliskim lesie, czy też siedząc na trawie niedaleko bazy, gdzie mogłam naprawdę odetchnąć. Spotykaliśmy się dopiero na obiedzie, który przeważnie jedliśmy w towarzystwie Kate i Jeleny, sporadycznie Clinta, który często wybierał obiady z synem. Nie mogłam się dziwić, bo też wybrałabym obiad z rodziną. Gdybym miała wybór, oczywiście.

Po obiedzie dziewczyny zawalały mnie masą informacji, które według nich wręcz musiałam znać. Peter zawsze przysłuchiwał się temu, nie wtrącając ani słowa od siebie, jednak czasami zauważałam, jak marszczył brwi, gdy Jelena lub Kate próbowały wytłumaczyć mi coś bardziej skomplikowanego. Słuchałam o takich rzeczach jak gry komputerowe czy celebryci, i chociaż w większości czasu po prostu robiliśmy sobie żarty, porównując obecne czasy do moich czasów, to poruszaliśmy też ważne tematy: jak HYDRA, stosunki polityczne czy najnowocześniejsze sprzęty wojskowe. Jeśli chodzi o nowinki techniczne, to najbardziej pomocnymi okazały się zakupy on-line, dzięki czemu nigdy więcej nie musiałam się pokazywać w tym przeklętym miejscu – galerii handlowej. No, i dzięki temu moje ubrania też przestały być już tylko szare i granatowe.

Chociaż nadal byłam w tyle, to przynajmniej starałam się nadążać za tym wszystkim. A to wcale łatwe nie było. Przeważnie podczas moich wypadów do lasu, analizowałam wszystko, czego dowiedziałam się dnia poprzedniego. Starałam się to jakoś uporządkować i poukładać w głowie, mimo to czasami nadal się gubiłam, więc po prostu dopytywałam Petera o pewne sprawy.

Cała nasza rutyna kończyła się wieczorami. Był to czas, gdy Peter przebierał się w swój strój człowieka-pająka i pędził na salę treningową, podczas gdy ja nie mogłam się zdecydować, co z sobą zrobić. Czasami po prostu szlajałam się bez celu po korytarzach, poznając lepiej cały budynek, innym razem towarzyszyłam Peterowi na sali, jednak nie trenowałam razem z nim – zwyczajnie bałam się tego, że mogę mu wyrządzić krzywdę, gdy się zapomnę. Dlatego, gdy Peter znajdował się na sali treningowej, ja wieczorami wymykałam się z bazy, aby poćwiczyć w lesie, który wzmacniał moją magię.

Nie były to jakieś oszałamiające ćwiczenia – magię ograniczałam do minimum, skupiając się przede wszystkim na rozciąganiu mięśni i treningach wytrzymałościowych. Ich poziom był drastycznie niższy niż ten, który kiedyś reprezentowałam, ale z każdym treningiem było coraz lepiej. Dobrze wiedziałam, że nie mam co ćwiczyć siłowo, bo to nie była moja mocna strona. Owszem, umiałam powalić przeciwnika, ale to była raczej kwestia tego, że wiedziałam, gdzie uderzyć, a nie tego, że było to mocne uderzenie.

I tak minęło sześć dni, podczas których wyczekiwałam na rozmowę z Furym. On sam ją zapowiedział – szkoda tylko, że nie powiedział, kiedy dokładnie się ona odbędzie. Czekałam więc, aż moja rutyna zostanie zaburzona konfrontacją z czarnoskórym mężczyzną.

Niestety, moją rutyną były także przypadkowe spotkania z Barnesem. Gdy tylko pojawiłam się w jego otoczeniu, czułam na sobie jego wzrok. Obserwował mnie, jakby czekał na moje potknięcie, jakiś znak, że coś knuję przeciwko nim. Często łapałam go na tym, jak łypał na mnie spod oka, ale on nie odwracał wzroku, czekając, aż ja to zrobię. I robiłam to – odwracałam wzrok, gdy tylko go zauważyłam. Wcale nie dlatego, że się go bałam. Po prostu obrałam strategię udawania, że ten człowiek nie istnieje. Nie widziałam sensu w tym, żeby się irytować jego osobą.

Hell's fire |  Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz