XVII

768 45 11
                                    

Leżałam na łóżku, dotykając swoich ust, które kilkanaście godzin wcześniej całowały Barnesa. Chryste, co ja najlepszego wyprawiałam? Nie, nie. Co on ze mną wyprawiał? Jeszcze kilka dni temu, przed tym cholernym pobytem w ambulatorium, byłoby to dla mnie nie do pomyślenia. Byłam zła na siebie. Okropnie rozdrażniona tym, że dałam się ponieść chwili. Bo właśnie tym to było, prawda?

Zastanawiałam się, gdzie podział się mój profesjonalizm. Nigdy nie miałam problemu, żeby oddzielić życie prywatne od służbowego, a teraz mogłam tylko obwiniać się za własną głupotę. Wątpiłam, żeby związki pomiędzy współpracownikami były dobrze postrzegane. Stresowałam się tym, co by było, gdyby reszta się o tym dowiedziała. Jak zareagowałby Peter? Czy straciłabym przez to w jego oczach? Był jedną z niewielu osób, na których zdaniu mi zależało.

Zimne poty oblały moje plecy na samą myśl o tym, że mogliby mnie uznać za jakąś ladacznicę. Nie byłam nią i starałam się wytłumaczyć to sobie w jakiś logiczny sposób. Do cholery, przecież widziałam na filmach, jak pary się całowały, nawet jeśli nie łączył ich żaden oficjalny związek!

Było mi niedobrze, żółć podchodziła mi do gardła. O ile byłam w stanie nadrobić dwieście lat historii, tak ciągle mieszało mi się w głowie od dzisiejszych konwenansów. To, czego dowiedziałam się z Internetu, w moich czasach oznaczałoby napiętnowanie mianem wywłoki i grzesznicy. W najlepszym wypadku taka kobieta była wykluczona społecznie. Niby byłam świadoma tego, że to już dawno przeminęło, ale jednak... Bałam się. Bałam się tego, że jednak uznają mnie za puszczalską. Nie chciałam, żeby patrzyli na mnie z obrzydzeniem i wątpili w moje kompetencje. Chryste, to by było chyba najgorsze: kwestionowanie tego, że podczas walk nie byłabym skupiona przez jakieś durne uczucia.

Dobrze wiedziałam, że nikt nie patrzyłby tak na mężczyznę. Nie. Barnes mógł być spokojny o swoją reputację, w razie, gdyby to się wydało. Pod tym kątem faceci zawsze mieli z górki. Mimo że to oni pieprzyli na potęgę, to kobieta była tą złą, gdy raz czy dwa dała się ponieść emocjom.

– Kurwa...– jęknęłam głośno, zakrywając twarz poduszką.

Pomimo zimnego prysznica, który wzięłam już dobrą godzinę temu, nadal czułam zapach Barnesa. Byłam przekonana, że to tylko moja podświadomość płata mi figle, ale nie mogłam pozbyć się z głowy tego przeklętego wrażenia, że otaczała mnie jego woń. Wydawało mi się, że Barnes leżał tuż obok mnie, a to tylko chora wyobraźnia działała na moje zmysły.

Musiałam z nim porozmawiać. Dowiedzieć się, co on o tym myślał i czy zgadzał się ze mną w tym, że reszta nie mogła się dowiedzieć. Nie chciałam ryzykować możliwości zostania wykluczoną.

Z ciężkim sercem odrzuciłam poduszkę i zeszłam z łóżka. W głowie nadal grała mi piosenka z wczorajszego wieczoru, przerywana wspomnieniami, na które coś ściskało mi się w brzuchu. Poprawiłam w przelocie włosy, które zdążyły się porządnie rozczochrać, odkąd wyszłam spod prysznica, po czym opuściłam pokój.

Miałam nadzieję, że zastanę Barnesa w kuchni lub salonie, ale oba pomieszczenia okazały się puste. Spojrzałam na zegar wiszący na ścianie, orientując się, że było przed piątą. Nic więc dziwnego, że nigdzie nie było żywego ducha.

Przeciągnęłam się leniwie i postanowiłam, że poczekam na niego w kuchni. Miałam dużo czasu, co w obecnej chwili uznawałam za istne przekleństwo, bo moje myśli tylko mnie dołowały. Wzięłam się więc za pieczenie chleba, który faktycznie byłby chlebem, a nie miękką pianką, jaką zwykłam znajdować w jednej z szafek. Po tym, jak zarobiłam ciasto i czekałam na jego wyrośnięcie, usiadłam przy wyspie kuchennej, dopijając kawę. Zerkałam co chwilę w stronę wejścia, sprawdzając, czy czasami nie pojawił się w nich Barnes, ale nie. Nie było po nim śladu.

Hell's fire |  Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz