Leżałam na łóżku, używając magii do zabicia czasu. Nasiona na mojej dłoni rozkwitały, przekwitały i wracały do swojego pierwotnego stanu, po czym cały cykl powtarzałam od nowa. Było w tym coś uspokajającego – świadomość, że mogłam to robić, nie czując się ani odrobinę zmęczona, napawała mnie optymizmem. Może jednak nie byłam taka bezużyteczna, jak mi się wydawało.
Barnes był przed chatą, rozmawiając przez telefon z Peterem. Gdy rano się obudziliśmy, na jego urządzeniu było kilka nieodebranych połączeń, głównie od Parkera, więc zaraz po zjedzeniu śniadania i szybkim ogarnięciu w łazience, Barnes poszedł uspokoić Pajączka i dać mu znać, że żyjemy. Jeszcze miesiąc lub dwa temu, zamknięci w tak małym pomieszczeniu, zapewne byśmy się pozabijali, ale teraz wszystko wyglądało zupełnie inaczej. My byliśmy inni.
– I co powiedział Peter? – zapytałam, gdy Barnes wrócił do środka.
– Był trochę wkurzony, ale szybko mu przeszło. Clintowi udało się połączyć ze Strażnikami i... Cóż, Quill odszedł.
Ziarenka rozsypały się po prześcieradle, gdy usłyszałam tę nowinę. Usiadłam na łóżku, starając się przetworzyć to, co właśnie powiedział. Faktycznie, od dawna nikt z nich się z nami nie kontaktował, ale byłam przekonana, że po prostu byli zajęci sprawdzaniem innych planet.
– Jak to odszedł?
– Z Rocketem trudno było się dogadać, ale zostali w okrojonym składzie i mają teraz na głowie trochę inne sprawy.
– Co? Co może być ważniejsze niż uratowanie Ziemi? – Spojrzałam na niego zdumiona.
Przecież Ziemia powinna być priorytetem w tym momencie! Byłam wkurzona i to bardzo. Naprawdę polegałam na Quillu i reszcie i miałam nadzieję, że gdy dojdzie do najważniejszej walki, to przylecą nam z pomocą.
Barnes wzruszył ramionami, podchodząc do krzesła. Opadł na nie lekko, przeglądając coś w telefonie. Jego palce poruszały się szybko po ekranie, któremu poświęcał całą swoją uwagę. Nie wiedziałam, co mną kierowało, ale w jednej chwili telefon Barnesa oplotła zielona poświata, a w drugiej rozbił się na ścianie po przeciwległej stronie pomieszczenia. Mężczyzna spojrzał na mnie z zaskoczeniem, unosząc do góry brew.
– Mówię do ciebie, Barnes – mruknęłam, starając się ukryć to, jak bardzo byłam zażenowana swoim zachowaniem. Nie powinnam była wyładowywać na nim swoich emocji.
– Słyszałem.
– Ale nie odpowiedziałeś.
– Bo nie wiedziałem, co ci odpowiedzieć. My żyjemy tutaj, na Ziemi, ale dla nich istnieją setki, a może i tysiące takich planet. Na każdej ktoś może potrzebować ich pomocy, nie możemy oczekiwać, że nam pomogą, kiedy jedyny przedstawiciel naszej rasy od nich odszedł.
W chacie zapanowała cisza. Wiedziałam, że Barnes miał rację, ale mimo to miałam nadzieję, że takie sojusze z kosmitami były coś warte. Najwyraźniej jednak bardzo się myliłam.
– Przepraszam za telefon – burknęłam pod nosem, opadając z powrotem na materac.
– Nie lubisz być ignorowana, co? – zapytał, posyłając mi lekki uśmiech i rozsiadając się wygodniej na krześle.
– Niezbyt – przyznałam, przyglądając mu się uważnie.
Nie wyglądał, jakby miał mi to za złe. Szeroko rozstawione nogi spoczywały ciężko na drewnianej podłodze. Metalowa ręka opierała się o licho wyglądający stół, natomiast druga spoczywała luźno na jego udzie. Wyglądał władczo. W dawnych czasach z łatwością mogłabym go pomylić z jakimś królem – gdyby tylko komnata, w której przebywaliśmy, nie była z drewna, a z kamienia.
CZYTASZ
Hell's fire | Bucky Barnes
FanfictionGdy Avengersi pogrążeni są w zamęcie, S.H.I.E.L.D. przechodzi restrukturyzację, a świat zaczyna żyć w chaosie, tajne zgromadzenie postanawia przywrócić do życia kobietę, która będzie ostatnią deską ratunku dla ludzi - Lilith. 💜🖤💜 🥇 - pierwsze mi...