Epilog

506 30 23
                                    

James Barnes siedział przy blacie kuchennym, pustym wzrokiem wpatrując się w przestrzeń przed sobą. Od ostatnich zdarzeń minęły raptem trzy tygodnie, a on nadal nie był w stanie dojść do siebie.

Zbyt wiele się zmieniło. Rada i Fury byli zadowoleni – Ziemi nie zagrażało niebezpieczeństwo, przynajmniej na jakiś czas. Ludzie mogli czuć się bezpieczni, ale James żałował, że nie znali ceny tego spokoju. W wiadomościach i mediach wszyscy dziękowali im za to, co zrobili, chociaż wersje znacząco różniły się od tego, co wydarzyło się naprawdę.

Z zamyślenia wyrwał go cichy głos Petera, opierającego się o blat obok niego.

– Wszystko w porządku?

Bucky potrząsnął głową, uśmiechając się słabo do chłopaka. Tylko dzięki jego zimnej krwi i opanowaniu siedział żywy w Bazie Avengersów. No, i może jeszcze dzięki serum płynącym w jego żyłach.

– Tak, tylko... Sam nie wiem. Trochę tutaj pusto.

Peter rozejrzał się po pomieszczeniu, chociaż dobrze wiedział, co mężczyzna miał na myśli. Parker zajął miejsce obok i poklepał go po ramieniu.

– Będziemy musieli się przyzwyczaić. Wiesz... Rozumiem Clinta. Po tym, co stało się z Cooperem, nie dziwię się, że odszedł... – Pokręcił głową na wspomnienie upadającego na ziemię kadeta. – Mam nadzieję, że z tego wyjdzie.

– Stark mówił, że jeszcze będzie biegał, ale widziałem go ostatnio na rehabilitacji. Nie wygląda to dobrze, Peter. On ledwo stał o własnych siłach.

Zamilkli na chwilę, zatapiając się we własnych myślach. Gdy tylko Clint dowiedział się o tym, co przydarzyło się jego synowi, wpadł w szał. Peter nigdy wcześniej nie widział go w takim stanie. Widok bezradnego, płaczącego Bartona na zawsze wrył się w jego pamięć. Tak samo jak widok Jamesa, leżącego bezwładnie na ziemi. Był wtedy przekonany, że stracili ich oboje.

– Zapominasz, jak technologia poszła do przodu. Jeśli Tony tak mówi, to na pewno tak będzie, ale szczerze wątpię, żeby Clint wrócił do drużyny.

James również w to wątpił. Na samo wspomnienie Coopera, próbującego pomóc kadetom w dostaniu się do samolotu, przechodziły go dreszcze. Gdy tylko ptaki zorientowały się, że wszyscy zaczęli się wycofywać, na polanie rozpoczęła się prawdziwa rzeź, nawet pomimo Starka, próbującego odwrócić ich uwagę od samolotu.

– Nie. Nie ma na to szans – zgodził się z nim Bucky, po czym dodał po chwili: – Miałeś jakieś wieści od Kate albo Jeleny?

Peter skinął krótko głową, zaciskając usta. Kolejne paskudne wspomnienie, jakie będzie go prześladowało.

– Z Jeleną już wszystko dobrze, wszystko się na niej goi jak na psie. Kate wspominała, że nieprędko wrócą z urlopu. Chcą jechać do Rosji, a później może Tokio... Same nie wiedzą, kiedy wrócą.

– I czy wrócą.

Oboje westchnęli pod nosem, myśląc o tym samym: nikt nie był pewny tego, co miała przynieść przyszłość. Ich skład został znacznie okrojony, nikt z pozostałych nie był chętny, by dowodzić pozostałościami z Avengersów.

Z salonu dobiegło ich ciche nucenie. Spojrzeli w tym samym kierunku, przyglądając się siedzącej na kanapie kobiecie. Jej długie, rude włosy były spięte w wysokiego kucyka, a na twarzy malowało się skupienie, gdy powoli malowała swoje długie paznokcie.

Odkąd Bucky odzyskał przytomność, nie mógł się na nią napatrzeć. Kilka tygodni temu był pewny, że żegnali się na zawsze, a teraz...

Bucky nie mógł przejść do porządku dziennego z jej dziwnym zachowaniem. Unikała bycia z nim sam na sam, tego był pewny. Zauważył też, że przestała wybrzydzać z jedzeniem, a technologia nie stanowiła dla niej problemu. Za każdym razem, gdy zaczynał ją podejrzewać o to, że to nie była Lilith, ona nagle wracała do siebie. Zakradała się do niego w nocy i wślizgiwała do łóżka, opowiadała o tym, jak cudownie będzie spędzić z nim całą przyszłość. Wtedy Bucky przepadał. Uwielbiał słuchać planów o ich wspólnym życiu, gdy tylko wszystko ucichnie. Kochał, gdy przytulała się do niego, szepcząc wyznania miłości. Ale to nigdy nie trwało długo, bo kobieta ciągle wracała do unikania go i chociaż ciężko było mu to znieść, starał się jej dawać przestrzeń, jakiej potrzebowała.

– Czy Lilith nie zachowuje się dla ciebie trochę dziwnie? – wyszeptał, przeklinając się za samą myśl o tym.

Peter spojrzał na niego i zmarszczył czoło.

– Wiesz... Ja niczego nie zauważyłem, może poza tym, że je wszystko jak leci. – Zaśmiał się cicho. – Wróciła z Wymiaru Śmierci, Bucky, co było cholernie dużym wyzwaniem, sądząc po tym, jak wyczerpana przez to była. Pewnie dochodzi do siebie. Daj jej czas.

Mężczyzna skinął głową, oddychając z ulgą.

Gdyby coś byłoby nie tak, Peter na pewno by to zauważył, w końcu miał ten swój pajęczy zmysł, dzięki któremu wyczuwał niebezpieczeństwa. Tak, chłopak na pewno miał rację. Wystarczy dać jej w czas, którego potrzebowała.

– A wy co tacy ponurzy siedzicie? – zapytała kobieta, podchodząc do nich i dmuchając w paznokcie. – Może pojedziemy dzisiaj do miasta, co? Potrzebuję kilku rzeczy.

Bucky spojrzał na Petera, który uśmiechał się szeroko do rudowłosej. Wszystko było dobrze, powinien przestać sobie wmawiać, że coś mu nie pasowało.

Musiał w końcu zrozumieć, że naprawdę wygrali.

Hell's fire |  Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz