VI

956 43 109
                                    


Rano obudziły mnie szepty. Otworzyłam oczy i zorientowałam się, że zasnęliśmy z Peterem w salonie. Znowu. Przeciągnęłam się, czując, jak wszystkie kości mi strzelają. Kanapa była wygodna, dużo przyjemniejsza niż moje poprzednie łóżka i posłania, ale nie równała się z materacem w drewnianej ramie, które obecnie miałam w swoim pokoju.

Peter spał na brzuchu, obejmując ramionami poduszkę. Miał uchylone, lekko spierzchnięte usta i spokojny wyraz twarzy. Jego przydługie włosy rozczochrały się w ciągu nocy, sprawiając, że wyglądał jak mały chłopiec, a nie bohater ratujący świat.

Słysząc, że ciche rozmowy dobiegają z kuchni, ziewnęłam i wstałam. Uważając, żeby nie obudzić Petera, skierowałam się do pomieszczenia, przecierając zaspane oczy. W środku ujrzałam Clinta i Jelenę, którzy siedzieli przy kawie i śniadaniu – które, swoją drogą, wyglądało jak beznadziejna w smaku breja czegoś niezbyt smacznego.

– O, patrzcie, kto to wstał – odezwał się Clint, gdy zobaczył, że pojawiłam się w kuchni.

– Ciii, obudzisz Petera – odparłam szeptem, przystawiając palec wskazujący do ust..

Chyba wczoraj zasnęłam wcześniej niż chłopak, więc niech śpi dłużej. W końcu musiał być wyspany, w razie, gdyby pojawiło się nowe zagrożenie.

– Co robicie? – zapytałam cichutko, wyciągając z szafki białą filiżankę, żeby przygotować kawę.

– Clint postanowił trochę zmienić plan treningowy kadetów – wyszeptała Yelena, patrząc na mnie znad kubka z kawą.

Spojrzałam na Clinta, uśmiechając się do niego. To była mądra decyzja, młodzi muszą się uczyć atakowania, żeby przeżyć na misjach.

Kliknęłam na ekspresie przycisk "Americano" i przeklęłam pod nosem. Odgłos mielenia ziaren był dużo głośniejszy, niż zapamiętałam. Zerknęłam z lekkim napięciem w stronę salonu, ale nie usłyszałam żadnych odgłosów, świadczących o tym, że obudziłam Petera.

– Długa noc? – zapytał z uśmiechem Clint, patrząc w kierunku, w którym i ja patrzyłam.

Zwróciłam na niego wzrok, analizując pytanie. Sądząc, po błąkającym się na jego twarzy uśmieszku, czułam, że było podchwytliwe.

– Taaak – powiedziałam powoli, mrużąc oczy. – Mieliśmy dużo rzeczy do obgadania.

– Och, tak to nazywaliście za swoich czasów? – zapytała Jelena, parskając w swój kubek z kawą. Zbiła mnie tym z tropu, bo całkowicie nie miałam pojęcia, co miała na myśli.

– Za moich czasów...? Co?

Nim blondynka zdążyła cokolwiek powiedzieć, odpowiedź nadeszła od strony korytarza, skąd wyłonił się zaspany Sam WIlson, ubrany jedynie w spodnie od piżamy. Nie wyglądał, jakby dopiero co wstał z łóżka: szedł żwawym krokiem a jego oczy tryskały energią.

– No na seks. – Ziewnął potężnie, nie zakrywając ust. – No wiesz, czy: "mieliście coś do obgadania" znaczy to samo co "seks".

Gdyby była taka możliwość, moje oczy już dawno wyszłyby z orbit.

Woah.

W tym tysiącleciu walą prosto z mostu i zdecydowanie nie znają czegoś takiego jak temat tabu. W porządku, ja też mogę w to grać – przecież wcześniej też zawsze odstawałam od społeczeństwa, robiąc rzeczy, których kobietom nie wypadało robić w tamtych czasach. Otwarte rozmowy o seksie? Żaden problem. No, nie licząc pierwszego szoku.

– Nie, Sam, to znaczy, że rozmawialiśmy. Jeśli uprawialibyśmy sex, to na pewno nie w salonie.

Skrzywiłam się na samą myśl o intymnym zbliżeniu z Peterem. Bleh... Jak z bratem.

Hell's fire |  Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz