Spokój.
Po raz pierwszy od bardzo długiego czasu w końcu nic nie zaprzątało mi głowy. Żadne natarczywe myśli, poczucie, że nic nie umiem, zobowiązania wobec kogokolwiek. Tylko cisza i beznamiętność, które nie przepuszczały żadnych bodźców próbujących do mnie dotrzeć.
Być może byłam otępiała, nieświadoma otaczającej mnie rzeczywistości, ale naprawdę było mi to na rękę. Za każdym razem, gdy próbowałam skupić się na tym uczuciu, nie byłam w stanie tego zrobić. Myśli uciekały, nie chcąc drążyć tego tematu. Było im dobrze tak, jak było, a ja nie miałam sił, żeby się temu sprzeciwiać.
Gdy wyszłam wtedy z kuchni, myślałam, że rozlecę się w drobny mak. Jak przez mgłę pamiętałam drogę do swojego pokoju. Wiedziałam, że zostawiłam Barnesa z całym bałaganem, ale nie obchodziło mnie to. W tamtym momencie chciałam po prostu znaleźć się jak najdalej od niego.
Nie miało znaczenia to, że wychodząc, zostawiłam za sobą pożar i nie interesowało mnie to, gdy siadałam na swoim łóżku, pogrążając się z nicości. Nie docierało do mnie zupełnie nic. Jakby ktoś narzucił na mój umysł betonową osłonę – byłam tam, ale jednocześnie wcale mnie tam nie było. Nie wiedziałam, czy ja to wywoływałam? Czy robiłam to sama, nieświadomie? Po prostu zaakceptowałam taką kolej rzeczy. Wszystko było mi obojętne. To, że moje mięśnie zaczynały mnie boleć od przebywania w jednej pozycji, to, że słońce pojawiało się i znikało za horyzontem, to, że moje otwarte oczy były suche niczym piasek z Wymiaru Śmierci. Nic. Było mi wszystko jedno.
Dopiero gdy ze zmęczenia moje ciało się zbuntowało i upadłam na podłogę, boleśnie obijając sobie kolana, lekko się ocknęłam. Nie obchodziło mnie, co się działo dookoła, ale włączył się mój instynkt przetrwania, który nakazywał mi iść do kuchni, zjeść coś i napić się wody.
– Karen, która... – Próbowałam zapytać, która była godzina, ale zaskoczyła mnie ogromna suchość w gardle.
Odchrząknęłam kilka razy i wzięłam powolny, głęboki oddech, czując się, jakby ktoś przejechał brzytwą po moim gardle.
– Karen, która godzina?
– Jest jedenasta dwadzieścia trzy, Lilith. Zgodnie z harmonogramem, Peter i reszta będą na miejscu za trzy godziny.
Zaraz, co? Dzisiaj?
– Karen, jak długo nie wychodziłam z pokoju? – zapytałam cicho, nie będąc pewną, czy naprawdę chciałam znać odpowiedź na to pytanie.
– Od dwóch dni, Lilith. Cooper Barton próbował się z tobą skontaktować.
Siedziałam na tym cholernym łóżku całe dwa dni. Bez jedzenia, bez picia, bez ruchu. Chryste. Nic dziwnego, że byłam głodna, spragniona i cała zesztywniała. Najgorszy był jednak fakt, że niewiele mnie to obchodziło. Zależało mi tylko na tym, żeby żaden z Avengersów nie zorientował się, że coś było nie tak. Szczególnie Peter.
Skierowałam się do łazienki, gdzie wzięłam prysznic, doprowadziłam się do względnego porządku i wypiłam chyba litr wody prosto z kranu. Dopiero gdy zarzuciłam na siebie świeże ciuchy i wysłałam swojemu lustrzanemu odbiciu kilka sztucznych uśmiechów, wyszłam do kuchni.
Kłamanie i udawanie. W tym byłam dobra. Na tym musiałam się skupić.
– Karen, proszę, przypomnij Cooperowi, że musi coś odebrać z miasta.
– Oczywiście, Lilith.
Wyciągnęłam z lodówki butelkę wody mineralnej i opróżniłam ją, przygotowując sobie kawę. Działałam jak na autopilocie, jakby moje myśli były całkiem osobnym bytem, który miał wszystkiego dosyć i po prostu sobie poszedł. Nawet nie miałam nic przeciwko. Wręcz odwrotnie, w końcu mogłam się skupić na swoich celach. MJ, Stark, ptaszyska – od dzisiaj nie obchodziło mnie nic innego.
![](https://img.wattpad.com/cover/314245513-288-k54250.jpg)
CZYTASZ
Hell's fire | Bucky Barnes
Fiksi PenggemarGdy Avengersi pogrążeni są w zamęcie, S.H.I.E.L.D. przechodzi restrukturyzację, a świat zaczyna żyć w chaosie, tajne zgromadzenie postanawia przywrócić do życia kobietę, która będzie ostatnią deską ratunku dla ludzi - Lilith. 💜🖤💜 🥇 - pierwsze mi...