XXVII

812 51 31
                                    

Odkąd przestałam przenosić się podczas snu do Wymiaru Śmierci, moje noce zazwyczaj były spokojne. Czasami budziło mnie szczękanie własnych zębów lub stłumione dźwięki dochodzące z korytarza, ale były to o wiele przyjemniejsze pobudki. Dzisiaj jednak przekręcałam się z boku na bok, nie mogąc usnąć.

Po tym, co stało się w łazience, nie byłam w stanie wyjść z pokoju, nawet gdy Kiran przypominała mi o kolacji. Targały mną emocje, które ze wszystkich sił próbowałam w sobie zdusić i nie dać się im ujawnić. Beształam się w myślach za każdym razem, gdy mój wzrok wędrował w stronę drzwi prowadzących do łazienki.

Oczywiście drżałam z zimna, odkąd tylko Barnes opuścił mój pokój, zostawiając mnie z rozbieganymi myślami. Nie mogłam przestać myśleć o tym, co ze mną wyprawiał. Żadne racjonalne wyjaśnienie tego, dlaczego jego dotyk tak na mnie działał, nie przychodziło mi do głowy.

Więc próbowałam spać, ale gdy sen nie nadchodził, a zegar wybił godzinę dziewiątą, miałam zdecydowanie dosyć kiszenia się we własnych myślach.

Powolnym krokiem dotarłam do kuchni, gdzie znajdowali się już Peter z Tonym. Na mój widok przerwali rozmowę i przyglądali mi się w ciszy. Serce przyspieszyło, gdy pomyślałam o tym, że jakimś cudem oni wiedzieli, co stało się wczorajszego dnia. Ich spojrzenia były lekko rozbiegane, ale nie miałam dowodów na to, że chodzi im właśnie o to. W ułamku sekundy przybrałam na twarz maskę i postanowiłam grać głupią.

– No co? – zapytałam, zajmując miejsce obok Petera.

– Nie, nic – odparli w tym samym momencie.

Pokręciłam z rezygnacją głową, zastanawiając się, czy to nieprzespana noc aż tak dała mi w kość czy faktycznie wiedzieli.

– Ciężki poranek?

– Raczej ciężka noc, Peter. O czym rozmawialiście, gdy przyszłam?

Peter rzucił szybkie spojrzenie na Starka i oblizał nerwowo usta. Spięłam się na ten gest i zacisnęłam dłonie, modląc się w duchu, żeby moje najgorsze obawy się nie ziściły.

– Cóż, uhm... My...

– Wracam na święta do domu.

Spojrzałam na Tony'ego z niezrozumieniem, zaciskając palce na krawędzi blatu.

– Myślałam, że sprowadzisz na święta żonę i córkę tutaj. Chyba tak było ustalane?

Święta były coraz bliżej, o czym świadczyły zmieniające się daty na elektrycznym kalendarzu w kuchni. Nie chciałam spędzać świąt bez Petera, jako że był dla mnie najbliższą żyjącą osobą, a podejrzewałam, że poleci razem ze Starkiem.

– Pepper nie bardzo chce wciągać w to wszystko Morgan. Mała i tak zaczyna się już buntować i podobno chce iść w moje ślady a... A Pepper nie chce o tym słyszeć.

– Niedaleko pada jabłko od jabłoni, co?

Stark posłał mi wymuszony uśmiech, po czym zasłonił twarz tabletem. Spojrzałam na Petera, zastanawiając się, czy znowu czekała nas rozłąka. Byłam w stanie zrozumieć jego decyzję o spędzeniu świąt ze Starkami – w końcu Iron Man był dla niego jak ojciec. Mimo to egoistyczna część mnie miała nadzieję, że jednak zostanie w Bazie.

– Więc... Też polecisz, Peter?

– Ja... Jeszcze nie wiem. Nie chciałabyś polecieć z nami?

San Jose było cholernie daleko. Zbyt daleko, żebym dała się zamknąć w metalowej puszce lecącej wysoko nad ziemią. Mogłam wytrzymać godzinę, może półtorej – ale więcej? Nie było szans.

Hell's fire |  Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz