XXII

737 42 13
                                    

Obserwowanie wolno opadających płatków śniegu zawsze mnie uspokajało. Nie przeszkadzał mi wtedy mróz, szczypiący mnie w policzki, nie czułam chłodu, który przebijał się przez warstwę ubrań. Gdy oddawałam się tej przyjemności dłuższy czas, widok białego puchu zawsze studził mój wewnętrzny ogień, sprawiając, że przechodziłam w swego rodzaju medytację. Byłam wtedy wyciszona, spokojna. Zwłaszcza jeśli śnieg padał w nocy, zupełnie tak, jak teraz.

Stałam przed głównym wejściem do Bazy, przyglądając się, jak kolejna warstwa śniegu przykrywa las, roztaczający się przede mną. Potrzebowałam chwili, żeby zebrać rozbiegane myśli, przed tym, co miałam zamiar dzisiaj zrobić. Wiedziałam już, jak wyciągnąć Starka z Wymiaru Śmierci – nie wiedziałam tylko, czy sama to przeżyję. Roztaczająca się wokół mnie sceneria była więc idealna, jeśli miała być tą, która będzie moją ostatnią.

Moje rozmyślania przerwał dźwięk otwierających się za mną drzwi.

– Tak właśnie myślałem, że widziałem, jak wychodziłaś na zewnątrz. Dlaczego nie śpisz?

Spojrzałam na Clinta, ubranego w zimową kurtkę. W rękach trzymał dwa kubki, znad których unosiła się para. Wręczył mi jeden z nich, uśmiechając się szeroko, pomimo zmęczenia bijącego z jego oczu.

– Musiałam się przewietrzyć.

– Miałaś odpoczywać, pamiętasz?

– Przecież właśnie to robię, Clint – odparłam, zaciągając się zapachem napoju, którego nie znałam. – Co to jest?

– Kakao. Ceremonialne, więc nie powinnaś czuć żadnej chemii czy co ty tam wyczuwasz w naszym jedzeniu.

Zaintrygowana, zamoczyłam usta w gorącym napoju, lekko je przy tym poparząc. Clint miał rację: nigdy nie piłam czegoś takiego. Gorzko-słodki napój rozgrzewał mnie od środka prawie tak samo dobrze, jak rosyjska wódka, którą częstowała mnie Jelena.

– Jest naprawdę smaczne. Szkoda, że nie znałam tego wcześniej.

– Niedawno zamówiłem, jest tego więcej w kuchni, więc jeszcze zdążysz się nacieszyć, nim Sam się do niego dorwie.

Spojrzałam na niego, maskując smutek lekkim uśmiechem. Nie byłam pewna, czy dożyję jutrzejszego dnia, jednak postanowiłam doprowadzić tę misję do końca, nieważne, jak dużo będzie mnie to kosztowało. Czytałam dużo o Tonym Starku – był mądry, myślał nieszablonowo i na pewno dałby radę pokonać płonące ptaszyska.

– Coś cię trapi, Clint – stwierdziłam, po dłuższej chwili, czując jego przygnębione fale emocji.

– To nic takiego, nie zawracaj sobie tym głowy.

– Czuję twój niepokój, jak mi powiesz, o co chodzi, to może będę w stanie pomóc.

Blondyn spojrzał na mnie, wzdychając ciężko. Pokręcił głową, uśmiechając się pod nosem, po czym powiedział pół żartem pół serio:

– Czasami naprawdę bym wolał, żebyś nie miała tych swoich zdolności.

Nie odpowiedziałam, czekając, aż mężczyzna pociągnie temat. Może znałam go krótko, ale za to na tyle dobrze, że wiedziałam, żeby dać mu chwilę do namysłu. Nie miał nic do stracenia, mówiąc mi o tym, co chodziło mu po głowie.

– Po prostu... Siedzę od kilku dni nad programem dla kadetów i nie mogę przestać myśleć o zagrożeniach. Wiem, że powinni mieć cięższy trening, powinni być lepiej szkoleni, ale gdy tylko zaczynam wpisywać coś, co mogłoby zagrażać ich życiu... – Clint zawiesił głos, zaciskając usta w cienką linię.

Hell's fire |  Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz