XXVI

766 46 36
                                    

– Musimy pogadać – wyrzucił z siebie Peter, gdy zauważył, że na niego patrzyłam.

Podniosłam się na łokciu, zdziwiona jego słowami. Owszem, powinniśmy wyjaśnić sobie pewne rzeczy. Chciałam już mieć tę rozmowę za sobą. Usłyszeć, że spieprzyłam jego poukładane życie i że to definitywny koniec znajomości. Byłam gotowa, żeby dowiedzieć się, że od tej pory jedyne co będzie nas łączyło to misje i praca.

Kiwnęłam głową, zgadzając się z nim i dając mu znak, żeby kontynuował. Chłopak podszedł powoli do mojego łóżka, siadając na skraju. Wyginał palce, strzelając kłykciami, co było dla mnie jednoznaczne z tym, że się stresował. Zawsze tak robił.

– Nie wiem, od czego zacząć – przyznał cicho, wlepiając wzrok w łóżko.

– Ja też nie wiem.

Byłam przygotowana na każde słowa, które wylecą z ust chłopaka, mimo że wiedziałam, że zostanę nimi zraniona. Chyba po prostu chciałam to mieć za sobą.

Zanim Peter ponownie się odezwał, przejechał kilka razy dłonią po pościeli, sprawiając tym samym, że napięta atmosfera tylko się wzmogła.

– Gdy zobaczyłem MJ w Bazie... Cholernie się przestraszyłem. Bałem się, że nie jest już bezpieczna i że nigdy nie będzie. I obwiniłem o to wszystko ciebie...

– Słusznie, Peter. To moja wina, ja do tego doprowadziłam – weszłam mu w słowo, wpatrując się w jego dłonie.

– Na początku też tak sądziłem. O wszystko obwiniałem ciebie, o cały stres, cały strach. Aż w końcu MJ wygarnęła mi prawdę. Nie ty jej zagrażasz, Lilith. Nigdy nie była w niebezpieczeństwie przez ciebie, tylko przez całą resztę świata. Gdy tylko to do mnie dotarło...

Peter zawiesił głos, zerkając na mnie niepewnie. Byłam zaskoczona jego słowami, zwłaszcza tym, że to MJ stanęła w mojej obronie. Jasne, że zwróciłam jej wspomnienia, tak, jak sobie tego życzyła, ale... Ale one wcale nie musiały być dobre. Nie wiedziałam, czego dokładnie MJ nie pamiętała. Łamiąc zaklęcie czarodzieja, mogły do niej wrócić najgorsze chwile jej życia, takie, bez których była szczęśliwsza.

– Peter...

– Nie, proszę, daj mi skończyć. – Kiwnęłam głową, obserwując, jak chłopak wziął głębszy oddech, po czym kontynuował: – Jak tylko sobie to uświadomiłem, wiedziałem, że miała rację. Zrzuciłem na ciebie całą odpowiedzialność, a spoczywała ona na mnie. Chciałem cię przeprosić od razu, ale brakowało mi odwagi. Sądziłem, że jesteś na mnie wściekła. A potem... Potem prawie straciłaś życie, ratując Tony'ego. Jego powrót przewrócił moje życie do góry nogami. Całkowicie.

– Obiecałam mu to, więc musiałam dotrzymać słowa. Zawsze go dotrzymuję.

– Więc obiecaj mi teraz, że nigdy więcej nie otworzysz Wymiaru Śmierci. Jeśli coś ci się stanie... Lilith, jesteś dla mnie jak siostra. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś ci się stało.

Ulga rozlała się po moim ciele. Wiadomość, że Peter nie był już na mnie zły i wcale nie chciał zakończyć naszej przyjaźni, podbudowała mnie psychicznie. Nie byłam pewna, czy potrafiłabym żyć z nim pod jednym dachem, udając, że się nie znamy.

Przysunęłam się do Petera, kładąc głowę na jego ramieniu i wzdychając cicho. Nie mogłam mu tego obiecać, bo nie wiedziałam, co czeka mnie w życiu. A wiedźmy nigdy nie łamały obietnic.

– Cieszę się, że jesteś, Peter.

– Obiecaj mi, Lilith. Żadnych głupot, żadnego otwierania innych wymiarów, żadnego narażania własnego życia, okej?

Hell's fire |  Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz