XIV

1K 59 12
                                        


– Barnes? – zapytałam z niedowierzaniem, nadal nie gasząc płomieni.

Mężczyzna siedział na fotelu, chowając twarz w metalowej dłoni. Na moje pytanie poderwał się jak oparzony, więc albo był bardzo zamyślony, albo spał.

– Ty?

Brzmiał na równie zdziwionego, co ja. Przez chwilę nawet myślałam, że być może pomyliłam pokoje, ale przecież wpisywałam swój kod do wejścia. Wystrój pokoju też upewniał mnie w tym, że dobrze trafiłam. Pytanie brzmiało, co on tutaj robił?

– Myślałem, że będziesz nocowała w ambulatorium.

– I to dało ci prawo, żeby przebywać w moim pokoju?

– Nie poleciałaś z Quillem i resztą?

– Barnes, co ty tutaj robisz?

– Nie powinnaś jeszcze być pod nadzorem, w ambulatorium?

– Barnes, do cholery, przestań odpowiadać pytaniem na pytanie! Co ty tu robisz? Jak się tutaj dostałeś?

W pokoju zapanowała martwa cisza, przerywana jedynie huczącym za oknem wiatrem. Nie spuszczałam go z oczu, gdy wstawał, a kiedy zaczął się do mnie zbliżać, uniosłam dłonie do góry, dając znać, że mogę go zaatakować w każdej chwili.

– Opuść ręce, przecież widzę, że ledwo stoisz na nogach.

– Co. Ty. Tutaj. Robisz? – wycedziłam przez zęby, nadal podtrzymując płomienie.

Barnes zbliżył się na tyle, że w lekkim świetle ognia dostrzegłam jego poszarzałą twarz. Zmęczoną twarz. Wyglądał, jakby nie spał kilka dni. Jego worki pod oczami były doskonale widoczne w zielonej poświacie, wyglądał mizernie.

Mężczyzna zbliżył się jeszcze kilka kroków i złapał mnie za nadgarstki, opuszczając je. Ogień zgasł, a ja poczułam, jak bardzo mnie to zmęczyło. Udając, że tak nie było, prawie krzyknęłam:

– Barnes, do cholery!

– Idź spać, ledwo stoisz na nogach. Znowu zemdlejesz i będę musiał cię targać.

– Co? Więc to ty mnie wtedy złapałeś?

Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem. No tak. Chłodna ręka, którą poczułam wtedy na głowie, musiała należeć do niego. Zapewne doszłabym do tego wcześniej, gdyby Peter z Clintem i Samem nie zszokowali mnie tym, że spałam trzy dni. Całkowicie zapomniałam o tej sytuacji.

– Miałem to nieszczęście, że akurat tamtędy przechodziłem, gdy postanowiłaś zrobić tę głupotę i próbować dojść do własnego pokoju.

Olałam jego słowa. Wiedziałam, że próbował zmienić temat albo doprowadzić mnie do wściekłości, w której wyrzuciłabym go za drzwi, a on nie musiałby się tłumaczyć. Nie ze mną takie numery.

Czując jego lekko zaciśnięte dłonie na moich nadgarstkach, zrobiłam mały krok w jego kierunku i zapytałam:

– Dlaczego siedzisz w moim pokoju, Barnes?

Wokół panowała ciemność, ale z tak bliskiej odległości widziałam doskonale jego zmęczone oczy, od których biło wycieńczenie i... wstyd?

– Ja...

Barnes przełknął ślinę, zapewne szukając dobrej wymówki, ale nie miałam w planach mu tego odpuścić. Z wyczekiwaniem wpatrywałam się w niego, obserwując każdy skrawek jego twarzy, w poszukiwaniu najmniejszej wskazówki na to, że zaraz usłyszę kłamstwo padające z jego ust.

Hell's fire |  Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz