XXX

1K 56 40
                                        

Palące się przede mną ognisko trzaskało wesoło, podwiewając do góry pomarańczowe iskry. Naprawdę niewiele potrzebowałam, żeby się wyciszyć: czerwone płomienie, butelka wina i patyk, którym co chwilę przesuwałam nadpalone drewno. Nie dlatego, że była taka potrzeba, po prostu mnie to uspokajało i miałam czym zająć ręce.

Baza opustoszała już trzy dni temu, kiedy wszyscy rozjechali się na święta. Początkowo myślałam, że zwariuje w tej ciszy i samotności. Miałam za dużo czasu na rozmyślania, co doprowadzało mnie na skraj szaleństwa. Rozpalenie ogniska przed Bazą okazało się najlepszym ze wszystkich moich spontanicznych pomysłów.

Istniało takie piękne słowo, oddające mój obecny stan: saudade. Tęsknota duszy za tym, co utracone. Nostalgia, przemijanie i pogodzenie się z tym. Co prawda nie do końca wiedziałam, za czym tęskniłam, bo niewiele pamiętałam ze swojego życia, ale to chyba był taki okres w roku, kiedy człowiek musiał się rozmówić sam ze sobą.

W urywkach wspomnień widziałam siebie, tańczącą wokół ogniska z innymi kobietami. Nie wiedziałam, z jakiego momentu w moim życiu było to wspomnienie, ani kim były te kobiety, jednak śmiechy i krzyki, które temu towarzyszyły, nieco mnie pokrzepiały. W końcu oznaczało to, że kiedyś nie byłam sama. Dlatego właśnie dzisiaj, pod wpływem chwili, poszłam do lasu i przytargałam powalone gałęzie, rozpalając ogień. Co prawda oszukiwałam, wspomagając się magią, bo mokre drewno nie było zbyt chętne do współpracy, ale to tylko sprawiło mi dodatkową frajdę.

Więc siedziałam na kocu, który już dawno przemókł, myśląc o wszystkim i o niczym. Pozwalałam myślom przychodzić i odchodzić, nie zatrzymując na dłużej żadnej z nich. Co chwilę przechylałam butelkę z winem i zaciągałam się tym nieszczęsnym ziołem Coopera – prezentem świąteczny, jaki mi zostawił.

– I pamiętaj, jak coś, to nie masz tego ode mnie – powiedział, gdy w końcu wcisnął mi mały pakunek w dłonie. – Ojciec niby wie, ale tylko czekam, aż powie o tym matce, a ona to dopiero zrobi mi awanturę.

– Są święta, na pewno ci odpuści.

– Raczej liczę na to, że po prostu się nie dowie. Jesteś pewna, że nie chcesz z nami jechać?

– W stu procentach, ale dziękuję za zaproszenie. Jedźcie bezpiecznie.

Cooper wsiadł do auta, za którego kierownicą siedział już Clint. Pomachałam im na pożegnanie, po czym wyszłam z garażu, wciskając prezent Coopera do kieszeni.

Początkowo nie miałam wcale zamiaru korzystać z jego prezentu. Tak samo, jak nie miałam zamiaru pić alkoholu. Wyszło jednak inaczej, bo... Saudade.

To nie był jedyny prezent, jaki dostałam w te święta, przez co było mi trochę głupio. Sama nic dla nikogo nie miałam. Nie znałam tradycji, jakie teraz obchodzono i była to tylko moja ignorancja. Mogłam o tym przeczytać.

Wiatr nagle zawiał mocniej, powodując, że dym zadrapał mnie po gardle. Odkaszlnęłam, przetarłam palcami załzawione oczy i pociągnęłam z butelki, opróżniając ją do końca. Wszystko, co dobre, szybko się kończy. Wrzuciłam ją do ogniska, patykiem popychając głębiej. Kilka zwęglonych gałęzi sturlało się z kupki, sprawiając, że więcej iskier poleciało w górę.

– Lil, błagam, gdyby coś się działo, od razu dzwoń, okej? Karen ci pomoże, jeśli będziesz miała trudności – powiedział Peter, nie wypuszczając mnie z mocnego uścisku.

– Jeśli będzie jakiś alarm przez te ptaki, to przecież ona sama was poinformuje, Pete – wymamrotałam w jego puchową kurtkę.

– Miałem na myśli ciebie. Gdybyś znowu miała jakieś ataki, cokolwiek... Chryste, na pewno nie chcesz z nami lecieć? To naprawdę nie tak daleko.

Hell's fire |  Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz