XI

719 42 4
                                    


Tak, jak się spodziewałam, moja pokaleczona dłoń uleczyła się przez noc. Zaraz po wstaniu z łóżka, ruszyłam do łazienki na poranną toaletę. Wzięłam gorący prysznic i owinięta ręcznikiem, stanęłam przed zaparowanym lustrem. Sapnęłam z niezadowoleniem, widząc swoje wystające obojczyki i popatrzyłam w swoje oczy.

Byłam krytyczna wobec siebie i już nawet nie chodziło o wygląd. Przez chwilę pozwalałam sobie na besztanie samej siebie. Dobrze wiedziałam, że wyleczenie takiej rany na dłoni powinno zająć maksymalnie godzinę. Moje magiczne zdolności nadal były w kiepskim stanie i nie będę ukrywała, że mnie to nie martwiło. Czułam się niekompletna, pozbawiona części siebie. A była to tak ważna część, że nie czułam się bez niej sobą.

Nie należałam jednak do osób, które użalają się nad sobą i dobrze wiedziałam, że muszę z tym coś zrobić. Samo nic nie przyjdzie, trzeba było wziąć się do pracy, wrócić do formy. Ćwiczyć częściej, ciężej i dłużej. Z trudem przechodziło mi to przez myśl, ale musiałam zacząć trenować tak ciężko, jak Sam, który salę treningową potrafił odwiedzać dwa-trzy razy dziennie.

Z tym postanowieniem ubrałam się w sportowe ciuchy, składające się z dresów i lekko opinającej mnie koszulki i wyszłam z pokoju. Swoje kroki skierowałam do kuchni. Kawa, szybkie śniadanie i na trening – tak brzmiał plan na dzisiejszy dzień.

Zmotywowana i podekscytowana weszłam do kuchni, w której nikogo nie było. Przeważnie o tej godzinie już ktoś się tutaj kręcił, więc było to nieco dziwne. Można uznać, że to takie serce bazy, gdzie wszyscy się spotykali. Jedzenie łączy ludzi, jak to mówią.

Uruchomiłam ekspres i wzięłam się za robienie jajecznicy, nucąc pod nosem jakąś starą melodię. Moja dieta była monotonna, ale nie narzekałam. Przynajmniej zawsze było jakieś jedzenie, a niestety wiedziałam, co to znaczy głodować.

Gdy jajka były już odpowiednio ścięte i przekładałam je na talerz, do pomieszczenia weszli Peter z Quillem.

– Cześć! – przywitałam się z nimi, siadając przy wyspie. – Wy wstaliście tak późno czy ja?

– Chyba ty, wszyscy są już po śniadaniu – odpowiedział Peter, przysiadając się do mnie i wgryzając w jabłko, które porwał ze szklanej miski.

– Tak myślałam.

– Jakieś plany na dzisiaj? Znalazłem kilka filmów, które powinny ci się spodobać.

Popatrzyłam na Petera, wykrzywiając usta w podkowę. Miałam straszną ochotę na oglądanie tych ruszających się fotografii, ale wiedziałam, że musiałam odmówić. Dla swojego dobra i wszystkich innych, którzy na mnie liczyli. W końcu po coś wybudzili mnie wcześniej, a ja nie mogłam zagwarantować im przewagi w walce, będąc w obecnej kondycji.

– Wybacz, Peter, może później, ale nie teraz. Mam plany.

Uśmiechnęłam się do niego przepraszająco, walcząc z pokusą, żeby zmienić plany. Jak to miałam w zwyczaju, zaczęłam się bujać na krześle, popijając letnią już kawę.

– Plany? – zapytał, marszcząc brwi. – Jakie plany?

– Idę ćwiczyć. Muszę w końcu wrócić do pełnej formy przed tym, nim Ziemia przestanie istnieć.

Chłopak pokiwał powoli głową, ze spokojem przyjmując odmowę, po czym wrócił do jedzenia jabłka.

– Ćwiczyć? Znaczy czarować? Ale czad! Mogę iść z tobą? Też przydałoby mi się poruszać!

Quill wydawał się aż nazbyt entuzjastycznie nastawiony do całej tej sprawy. Przez chwilę zastanawiałam się, czy przy użyciu zaklęć by nie ucierpiał, ale stwierdziłam, że mogę dzisiaj zacząć od zaklęć ochronnych, do których przydałby się partner. Plus: Quill był półbogiem, więc miałam nadzieję, że był bardziej odporny na czary.

Hell's fire |  Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz