XXI

685 48 17
                                    


Siedziałam przy wyspie kuchennej, mieszając widelcem jedzenie, które miałam na talerzu. Od dwóch dni Karen co kilka godzin przypominała mi o posiłkach i nie przestawała zawracać mi głowy, dopóki nie poszłam do kuchni. Już dawno nie jadłam tak regularnie, jak teraz. Śniadania, obiady, kolacje, do tego przekąski – było tego tak dużo, że gdy tylko słyszałam głos Karen, dochodzący ze ściany, mimowolnie zaczynałam się krzywić. W dodatku, przez ostatnie dwa dni nigdzie nie mogłam znaleźć Petera, a szukałam go nawet w laboratorium. Gdy pytałam o niego Karen lub kogoś z Avengersów, okazywało się, że w ogóle nie było go na terenie Bazy. Miałam nadzieję, że przebywał gdzieś z MJ, naprawiając ich relację.

– Przestań tak w tym dzióbać i w końcu to zjedz – opieprzyła mnie Jelena, przyglądając się temu, co robiłam z jedzeniem.

– Jestem już pełna.

Naprawdę byłam. Peter przygotowywał mi ogromną porcję obiadu, a ja już po jednym szaszłyku i połowie sałatki byłam najedzona. Nie wiedziałam, jakim cudem udawało mu się to wszystko przygotowywać, skoro nigdy nie było go na miejscu, ale nie zaprzątałam sobie tym głowy.

W sumie tak samo, jak resztą rzeczy. Od tego felernego dnia, w którym nastąpił wybuch eliksiru, czułam, że pewna granica została przekroczona. Okazałam się słaba, niekompetentna i wciąż sprawiałam wszystkim problemy, przez co zaczęłam unikać wszystkich, jak tylko mogłam. Właściwie to widywałam ich tylko podczas posiłków. Poczucie winy było tak ogromne, że nie miałam siły prowadzić żadnych rozmów, wymagających ode mnie skupienia. Powoli zaczynałam odcinać się od własnych myśli, które zaczynały żyć własnym życiem. Miłe, wredne, neutralne – po prostu przemykały przez mój umysł, a ja nie zwracałam na nie uwagi.

– Myślisz, że Kate jest na sali treningowej? – zagadała Jelena, przerywając panującą ciszę.

– Możliwe.

– Będziesz to jadła czy nie?

– Raczej nie. – Odsunęłam od siebie talerz, który blondynka ochoczo przejęła. Nadal były na nim trzy szaszłyki i spora ilość sałatki z pomarańczą, pestkami słonecznika i granatu.

Usłyszałam za sobą skrzypnięcie otwieranej szafki, na co trochę się zdziwiłam, bo wydawało mi się, że byłam z Jeleną sama.

– Hej, Buck, podasz mi sól? – zapytała Jelena, spoglądając ponad moim ramieniem.

Po chwili między nami pojawiła się solniczka, którą dziewczyna przejęła. Spojrzałam na Barnesa, zajmującego miejsce obok mnie i przyglądał mi się z uwagą. Zlustrowałam szybko jego sylwetkę, zauważając, że był ubrany w ciemne jeansy i bordową bluzę, skutecznie maskującą metalowe ramię. Przeniosłam wzrok na filiżankę, gdzie pływały jeszcze resztki kawy. Na nią też nie miałam już miejsca.

– Ciekawe, czy Kate ma dzisiaj zajęcia z kadetami. – Zastanawiała się na głos Jelena.

– Mhm.

– Myślisz, że zgodzi się pojechać z Samem na ten weekend survivalowy?

– Możliwe.

Cóż, jeśli Kate z nim nie pojedzie, to naprawdę byłam bliska tego, żeby zabrać się z Samem. Jelena zaczynała być tak upierdliwa, jak brunetka, gdy paplała o Thorze – a ględziła o nim do tej pory.

– Nie wydaje mi się, żeby była dobra w te klocki. Jak myślisz?

– Jelena, nie wiem. Najlepiej zapytaj Kate.

– Żartujesz? Żeby znowu zaczęła ględzić o młocie Thora? Jak mu tam... Melenor? Malhazar?

Westchnęłam, słuchając, jak nadal mówiła o Kate, Thorze, jego młocie i innych atutach, powoli zaczynając mieć tego dosyć.

Hell's fire |  Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz