XXIV

1.1K 59 43
                                        


Byłam w kuchni, zanim zegar wybił godzinę dziewiątą. Nie miałam pojęcia, o której skończyła się impreza ani w jakim stanie była reszta domowników. Całą drogę do kuchni nie spotkałam żywego ducha – wszędzie panowała cisza, przerywana jedynie cichym buczeniem dochodzącym z jednej ze ścian. Domyślałam się, że wszyscy jeszcze spali, ale nie chciałam minąć się ze Starkiem i Peterem, dlatego miałam zamiar poczekać na nich w kuchni. Przed ich wylotem musiałam porozmawiać z chłopakiem, żeby mieć pewność, że nie między nami wszystko było w porządku.

Siedziałam w salonie, pijąc poranną kawę i zerkając co chwilę w stronę wejścia do kuchni z nadzieją, że zaraz obaj pojawią się w progu, ale im dłużej tam siedziałam, tym bardziej byłam przekonana, że wstałam o wiele za wcześnie. Przykryta kocem trzymałam w dłoniach zimną już filiżankę, zastanawiając się, co powinnam powiedzieć Peterowi. Nie chciałam go przepraszać za MJ, bo nadal uparcie twierdziłam, że to nie był błąd, ale wiedziałam, że coś powiedzieć musiałam.

Gdy jakiś czas później usłyszałam kroki, które zbliżały się do kuchni ślimaczym tempem, prosiłam wszechświat, by był to Peter. Niestety, widok czarnoskórego mężczyzny wchodzącego do środka nieco ostudził moją nadzieję.

– Lilith? Co ty tutaj robisz o... Która jest w ogóle godzina? – zapytał Sam, przeciągając się leniwie.

– Późna. Czy ty czasami nie miałeś dzisiaj z rana zajęć z kadetami?

– Miałem, ale nie miałem. Wolfem albo Spring mnie zastąpił. Chyba.

Uniosłam brwi, po raz kolejny zdziwiona nieodpowiedzialnością Wilsona. Nie wątpiłam w to, że kadeci nie umieli się sobą zająć, raczej obawiałam się tego, jaki przykład dawał im Sam, olewając swoje obowiązki.

– A ty co robisz tutaj tak sama? – zapytał, gdy nie zareagowałam.

– Czekam na Petera, chcę z nim porozmawiać, nim wyleci ze Starkiem.

– Och, to chyba już za późno. Urwali się nad ranem, nim impreza dobiegła końca.

Spojrzałam na niego z uniesionymi brwiami, zaskoczona.

– Żartujesz, prawda?

Poczułam się dziwnie, słysząc tę informację. Najwyraźniej Peter nie cenił sobie naszej przyjaźni w takim stopniu, jak ja i nie miał oporów, żeby wyjechać bez pożegnania. Pustka, którą czułam w sobie, powiększyła się znacznie, ale nie chciałam, by przejęła nade mną całkowitą kontrolę.

– No nie, ale jak to coś pilnego, to mogę do niego zadzwonić.

– Nie, dzięki. Poczekam, aż wróci.

Sam kiwnął głową, przygotowując sobie porannego szejka i nucąc pod nosem jakąś piosenkę, podczas gdy ja pogrążyłam się we własnych rozmyślaniach. Gdy tylko dotarło do mnie, że w najbliższym czasie nie będę miała okazji, żeby porozmawiać z Peterem, starałam się kierować swoje myśli na inne tory. Na wczorajszą rozmowę z Clintem, na rozmowę ze Starkiem, na relację Kate i Jeleny – słowem na wszystko, co nie było połączone z chłopakiem. Byłam zawiedziona jego postawą, sądziłam, że znaczę dla niego odrobinę więcej.

– Chcesz jakąś kawę albo śniadanie?

Zaprzeczyłam szybkim ruchem głowy, poprawiając koc, który nieco się ze mnie zsunął. Było mi cholernie zimno, chociaż wewnętrznie czułam, jak magia powoli wracała do swojego poprzedniego stanu. Co prawda nadal byłam otępiała, jeśli chodziło o czucie mocniejszych emocji, ale wydawało mi się, że wypity poprzedniego dnia alkohol nieco poluzował smycz, która je trzymała.

Hell's fire |  Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz