Prolog

1.8K 48 47
                                    

Fury usiadł na fotelu pasażera, w jednym z helikopterów T.A.R.C.Z.Y. Poprawił opaskę zasłaniającą oko i, spoglądając w kokpit przed sobą, ubrał słuchawki, by słyszeć pilota – kapitan Marie Hill.

– Mamy pół godziny, żeby dostać się na Tahiti, nie marnuj hamulca – powiedział.

– Przyjęłam.

Samolot powoli zaczął kołować, by po chwili znaleźć się w powietrzu. Im szybciej lecieli, tym bardziej mężczyzna odczuwał napięcie spowodowane spotkaniem. Rzadko kiedy zdarzało się, aby został wezwany do Rady. Przeważnie dostawał od nich krótkie, zaszyfrowane informacje. Wiedział jednak, że sytuacja na świecie robi się coraz bardziej napięta. Nie miał jednak żadnych nowych informacji, o czym Rada doskonale wiedziała, dzięki jego regularnym raportom, i to powodowało, że czuł się coraz bardziej nerwowy. 

Minęły dwa miesiące, odkąd na ziemi pojawiły się dziwne stwory. Wynurzały się znikąd i niszczyły wszystko na swojej drodze. W normalnych okolicznościach, może udałoby się temu jakoś zapobiec. Teraz jednak T.A.R.C.Z.A. przechodziła modyfikacje, Avengersi byli w rozsypce i nic nie wskazywało na to, że najbliższym czasie miałoby się to zmienić.

Fury nigdy by nie pomyślał, że zatęskni za tym bufonem, Starkiem, a zwłaszcza jego geniuszem.

Cholerne czasy. Cholerne bestie i cholerne problemy. Trzeba było zostać księgowym, jak radziła mamusia  powtarzał w głowie.

Po niedługim czasie wylądowali w bazie i ruszyli na spotkanie z założycielami. Ich szybkie kroki odbijały się echem po szarych płytkach, aż w końcu ustały, gdy znaleźli się w przestronnej, pięciokątnej sali narad. Jedynym wystrojem pomieszczenia były okrągłe płyty z błyszczącego stopu metali, na których znajdowały się nowocześnie wyglądające biurka oraz fotele.

W pomieszczeniu znajdowało się pięć osób, których miny nie wyrażały zadowolenia. Wręcz przeciwnie – malowały się na nich zdenerwowanie, irytacja i bezradność. Oraz – według Fury'ego – urażone ego.

– Dyrektorze Fury, w końcu zaszczycił nas pan swoją obecnością – odezwała się brunetka siedząca najbliżej drzwi.

Katherine Undersaddle była kobietą, do której najbardziej pasował jeden przymiotnik: służbistka. Jej wygląd zewnętrzny uosabiał jej osobowość: siwe, ciasno związane włosy, spod których nie wystawał ani jeden włos, małe, jasne oczy, które wierciły w tym momencie dziurę w głowie dyrektora Fury'ego oraz idealnie wyprasowana garsonka przedstawiały cały jej charakter: wszystko musiało zostać zaprotokołowane, ostemplowane i zarchiwizowane według jej reguł. 

– Mały problem ze stadem sępów po drodze – mruknął pod nosem Fury, kierując się na środek pomieszczenia, zostawiając kapitan Hill pod wejściem.

– Nie będziemy owijać w bawełnę, Fury. Sytuacja zaczyna nas przerastać. Wczoraj, Illinois– mężczyzna, ubrany w elegancki, szary garnitur, machnął ręką przed siebie. Nad jego biurkiem wyświetliło się nagranie, na którym dziwne stworzenia wlatywały w plantację kukurydzy, zapalając ją natychmiast – dwa dni temu, Utah. – Tym razem, na amatorsko nagranym filmie pojawiła się grupa osób, będących nad jeziorem, do którego wskoczył jeden z mężczyzn. Już po chwili śmiechy znajomych zmieniły się w krzyki, gdy skóra zaczęła żywcem schodzić z mężczyzny. – Tydzień temu, Oklahoma. – Po raz kolejny wyświetlany obraz zmienił się, ukazując płonącą trąbę powietrzną, która właśnie niszczyła domy, znajdujące się na swojej drodze.

– Myślę, że wystarczy. Dyrektorze Fury, czy wiemy o tych stworzeniach coś więcej? – Głos zabrała Katherina.

Fury przyglądnął się każdemu z nich, marszcząc brwi. Prawda była taka, że nikt nic nie wiedział, więc skąd do cholery on miał wiedzieć? Nie wiedzieli, co to są za stworzenia, skąd przybywają, jak znikają i czy ich cele są przypadkowe. Nikt z tajnych organizacji, władz USA oraz innych państw nie był w stanie odpowiedzieć na żadne z tych pytań.

Hell's fire |  Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz