Rozdział 11

87 17 28
                                    

Nim się zebraliśmy uzupełniliśmy jeszcze zapasy wody u starca, ostrożnie pakując je do sakiewek. Dostaliśmy trochę jedzenia na drogę i bliżej południa wyruszyliśmy w drogę powrotną do domu. Nie wiem czy mogłem go tak wtedy nazwać, ale to jedyne co mogę tu napisać.

Leśny zagajnik znów zaczął otaczać nas zewsząd, a słońce niemiłosiernie grzać w czubki naszych głów. Było ciepło, ale mniej duszno niż dnia poprzedniego. Gdzieś w połowie drogi skończyła nam się woda, a do jeziorka została zaledwie chwila. Było już widać go z daleka. Cichy chlupot wody lekko przemykał się przez mój słuch.

- Dziękuję, że nie obciążyłeś za bardzo ojca Nialla - powiedział po wnikliwej ciszy Harry. Poprawił swój tobołek na plecach i spojrzał na mnie z wdzięcznością w oczach.

- Nie masz za co, ja dziękuje, że mogłem z nim porozmawiać. Nie spodziewałem się, że tak szybko rozwiąże tyle pytań ciążących mi na duszy - uśmiechnąłem się subtelnie do niego, również poprawiając coś na pozór plecaka.

- Zawsze opowiadał nam te swoje historie z taką ekscytacją w głosie, że ciężko było powstrzymać się od wyobrażania tego. Nagle pojawiłeś się ty i to wszystko zmieniło. Gdybyś trafił na innych ludzi sądzę, że długo byś nie pożył - prychnął chłopak, a ja spojrzałem na niego spod byka.

- Heh, pocieszające - odsapnąłem, krzywiąc się nieco.

- Miałeś szczęście - odpowiedział, wypinając dumnie język.

- Oczywiście, Haroldzie - odsapnąłem.

- Jestem Harry, w porządku? - prychnął zirytowany dźwięcznością jego pełnego imienia w moich ustach.

- Dobrze, Harry - zaśmiałem się. Chłopak jedynie przytaknął.

Jeziorko było coraz bardziej widoczne. Marzyłem o tym, żeby zamoczyć język chociaż na chwilę w płynnym ukojeniu. Gardło suszyło mnie niesamowicie, ale byłem zadowolony. W końcu zrozumiałem co się mogło stać z moim dawnym domem. Jednak co miałem począć dalej? Tego nie wiedziałem.

Gdy długą trawa otuliła nasze kostki przed oczami pojawiło się upragnione jeziorko. Natychmiast napełniliśmy butelki, nie omieszkając wypić wpierw duże ilości wody. Przyjemna ciecz rozlała się po moim organizmie, przyjemnie go chłodząc. Postanowiliśmy chwilę odpocząć. Usiedliśmy, więc na miękkiej trawie nad brzegiem i w mgnieniu oka opadliśmy na plecy. Wpatrywaliśmy się w błękitne niebo, które zaczął nieco zachodzić chmurami.

- Nie czuje nóg - zaśmiałem się, wpatrując się w jasność błękitu. Wziąłem głębszy oddech i napełniłem płuca cudownie czystym powietrzem.

- To co ty robiłeś na tym swoim statku? - zapytał zaskoczony. - Ciągle siedziałeś na tyłku? Przecież to lekka wycieczka - oświadczył, mówiąc tak o całodniowej wędrówce. Nie miałem tak silnych kończyn jak chłopak przede mną, zdecydowanie nie.

- Moja kondycją umarła razem ze mną - wypiąłem język. - Nie myślałem o ćwiczeniach, będąc zamknięty w metalowej puszce niczym sardynka - prychnąłem ironicznie.

- Oh, no weź - powiedział energicznie, podnosząc się do góry. - Ścigajmy się! - krzyknął ironicznie, a przynajmniej tak myślałem, dopóki nie wpatrywał się wyczekująco w moje oczy.

- Ty tak na serio? Przed chwilą powiedziałem Ci, że nie mam kondycji - pokręciłem głową z lekkim zdziwieniem.

- Siedząc na tyłku jej nie odzyskasz - oświadczył, krzyżując dłonie na klatce.

- Skąd pewność, że wygrasz? - zapytałem, doskonale wiedząc, że mam marne szanse na pokonanie chłopaka.

- Nic takiego nie powiedziałem, Louis - oburzył się, marszcząc nos. Podał mi dłoń i podciągnął do góry.

- Widzę to, jesteś pewny wygranej - zaśmiałem się, podchodząc bliżej chłopaka.

W tym momencie chłopak wyrwał przed siebie, biegnąc wzdłuż jeziorka. Oszołomiony fuknąłem pod nosem i pobiegłem za nim. O matko, moje serce mało co nie wyskoczyło mi z klatki, gdy zacząłem poruszać energicznie kończynami, a lekki powiew wiatru otulił moją twarz. Było to przyjemne, lecz męczące.

- Zostajesz w tyle! - krzyknął Harry, obracając się w biegu za mną. Fuknąłem oburzony i biorąc się w garść resztkami sił dobiegłem do niego.

- Już nie! - krzyknąłem tuż przy jego twarzy, lekko i niekontrolowanie popychając go w biegu.

- Nie bądź tego taki pewny - zaśmiał się, znacząco kręcąc głową. Niech mi ktoś powie, kto w tamtym momencie podmienił tego nieśmiałego jeszcze dnia poprzedniego chłopaka?

Nie dałem rady. Stanąłem ledwo żywy gdzieś w połowie jeziora. Przysięgam, że prawie wyzionąłem ducha. Nie nadążałem łapać powietrza, którego tak bardzo mi brakowało w tamtym momencie. Klatka falowała w głośnym biciu serca. Pochyliłem się, lekko opierając dłonie na kolanach. Było mi tak łatwiej oddychać. Po chwili chłopak przybiegł z powrotem do mnie.

- Żyjesz? - zaśmiał się, klepiąc mnie po plecach. I nie, nie było to przyjemne. Ledwo oddychałem, a małe kropelki potu żwawo spływały po moich skroniach.

- Nie - odparłem na wydechu, próbując czerpać jak najwięcej powietrza. Po chwili, gdy kolka postanowiła odpuścić uniosłem się do góry. Chłopak leżał na trawie dokładnie w tym samym miejscu co wcześniej, wyczekująco na mnie patrząc.

- Myślałem, że już nie przyjdziesz - zarechotał, ciągnąć mnie za łokieć ku dołowi. Upadłem tuż koło niego, stykając się z ciepłym ramieniem. Nie miałem siły by za specjalnie przemieszczać się, więc tak zostałem.

- Prawie umarłem - powiedziałem, wciąż łapiąc susy powietrza, by uspokoić oddech.

- Drugi raz? - zaśmiał się, odwracając głowę w moją stronę.

- Jesteś podły - zaśmiałem się ironicznie, uderzając go lekko z barka. Podniosłem się, uważnie patrząc na jeziorko.

- Nigdy w życiu - uśmiechnął się.

- Umiesz pływać, prawda? - zapytałem, doskonale wiedząc, jak mu się odwdzięczyć za ten wysysający ze mnie energię maraton.

- Ja... znaczy... - zaczął lekko się jąkając.

Proxima Project || LarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz