Rozdział 8

107 23 7
                                    

- Chyba z tego co z niego pozostało. Zakopaliśmy go, a było tego niewiele. Cud, że żyjesz - sapnął chłopak.

- Co zrobiliście? - zapytałem zaskoczony. Przecież to było na tyle ogromne, że nikomu normalnemu nie udałoby się tego od tak zakopać w ziemi. Byłem zaskoczony.

- Zakopaliśmy, jak już powiedziałem - wstrząsnął ramionami.

- Przecież... - zacząłem, nie dowierzając.

- To coś największe rozwaliliśmy łopatą, żeby było łatwiej - uśmiechnął się dumnie chłopak, a ja prawie dostałem zawału.

- Przecież to mogło wybuchnąć, a płyny was poparzyć! - krzyknąłem. Ręce odpadły mi wzdłuż ciała i gdybym mógł na chwilę stać się warzywem, zapewne by mnie za niego uznano.

- Żyjemy jak widzisz - sapnął, wypinając język. On naprawdę wcale nie zdawał sobie sprawy z zagrożenia jakie na nich wtedy ciążyło. To było zbyt szalone.

Pokręciłem głową, wręcz wbity w ziemię po tych słowach i sapnąłem ciche - macie szczęście - by mimo wszystko zostało one i tak usłyszane. Dialog ucichł, a wszelkie niuanse nie miały dalszego sensu, nie zrozumiałby choć nie wiem jak bardzo bym się starał go uświadomić o zagrożeniu, odpuściłem.

Dalej szliśmy w niezręcznej ciszy, co raz wyjmując z zaopatrzenia wodę i ją spożywając. Po około godzinie dotarliśmy do strumyka. Wszędzie były krzewy i zielone, cholernie parzące pokrzywy. Ugh, jak ja nienawidziłem tego dziadostwa.

- Przysięgam, że jeśli zaraz nie przestanie mnie swędzieć to wskoczę do tego akwarium - sapnąłem poirytowany. Nogi były już zbyt podrapane, by dalej mogło być to kontynuowane.

- To tylko pokrzywy. Zresztą chyba trzeba będzie Ci dać jakieś normalne ubranie - powiedział. Zasiedliśmy na trawie, tuż przy brzegu strumyka. Jego delikatne odgłosy z lekka rekompensowały mi ciężki żywot moich nóg. Chłopak w jednej chwili wyciągnął z tego małego czegoś koszulkę. Była zwyczajna, ot biała z krótkim rękawem.

- Załóż to, nie chce żeby ktoś wypytywał o coś jak nas spotka. Twoja jest dziwaczna - zaśmiał się kręconowłosy. Spojrzałem na nią. Nie rozumiałem co dziwnego jest w brązowej koszulce ze Scooby-Doo.

- Jeśli tak uważasz - sapnąłem zdezorientowany. Chwyciłem w dłonie materiał i zdjąłem swój, rzucając gdzieś obok naszego bagażu.

- Odwrócę się - oświadczył chłopak. Jego policzki przybrały czysto różowy kolor.

- Nie przesadzaj - prychnąłem, szybko zakładając koszulkę. Jego buzia robiła się coraz bardziej czerwona, a ja nie mogłem powstrzymać śmiechu, więc wybuchłem w ułamku sekundy.

- Myślisz, że to jest zabawne? - warknął naprawdę nie znanym mi dotąd niemiłym tonem.

- Ej, spokojnie. To wolne żarty, nie dąsaj się - zaśmiałem się, będąc zaskoczony całkowicie jego reakcją. Podszedł do mnie i wyrwał mi koszulkę z dłoni. W jednej chwili rozerwał ją na pół i włożył do swojego bagażu. - Czemu to zrobiłeś? - zapytałem z lekka zaskoczonym aktem.

- Może nam się przydać do czegoś, ale lepiej, żeby te dziwne stworzenia nie były zbyt bardzo widoczne - prychnął, pokazując palcem na przerwaną twarz animowanego psa. Był nadal obrażony.

Po napełnieniu zapasowych butelek wodą, odeszliśmy. Wkroczyliśmy na główna drogę, która była zdecydowanie lepsza. Była żwirowa, co przynajmniej nie wiązało się z mnóstwem chaszczy dookoła i możliwością poranienia moich i tak poharatanych łydek. Chłopak dąsał się jeszcze przez dobrą godzinę, lecz z każdą minutą od tego czasu wydawało mu się przechodzić. Zacząłem go zagadywać. Dowiedziałem się trochę o jego codziennym życiu.

Harry pracował na roli wraz z Niallem. Mieli jedną z lepszych plantacji zbóż w okolicy, więc co pewien okres odbierał je od nich młynarz. Płacił im sowicie w postaci jedzenia za każdą odebraną dostawę, więc tak się utrzymywali. Rzadko kiedy zdarzało się by obaj nie wracali z co najmniej paroma workami chleba, ledwo je dźwigając. Tak toczyło się ich życie. Żyli na uboczu, robili swoje, a za to mieli jedzenie.

Pomyśleć, że moje życie było zbyt skomplikowane na ich proste umysły. Mimo wszystko naprawdę zdążyłem polubić chłopaków. Zajęli się mną, zapewnili mi dach nad głową, a to było cholernie dużo.

Nim się obejrzeliśmy słońce zaczęło zachodzić zza chmury, a półmrok zapanował nad ziemią. - To tam! - krzyknął Harry, widząc w oddali starego mężczyznę siedzącego na małej, drewnianej ławeczce. Kolejna mała chatka pojawiła się przed moimi oczami.

Proxima Project || LarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz