Rozdział 34

69 10 3
                                    

Mimo wszystko bałem się, że gdy się obudzi następnego dnia przy moim boku, a Niall znowu zacznie odwalać cyrki będzie źle, więc załatwiłem to sprytnie. Zamieniłem się z nim zwyczajnie łóżkami, gdy jego sen wydawał mi się najgłębszy. Czułem, że zapobiegłem katastrofie, która jedynie by mnie dodatkowo przytłoczyła.

- Harry, zaraz... - zaczął zaspanym głosem Niall. Szybko spostrzegł jednak, że w jego łóżku nie jest właściwa osoba, do której się zwraca. - Louis? - zapytał zaskoczony, rozglądając się dookoła.

- Błagam Cię, nic nie mów - sapnąłem na tyle wyraźnie, by jedynie on mógł mnie usłyszeć. Ten jedynie się skwasił, po czym jego uśmiech rozszerzył się do granic możliwości. Tak widziałem to w jego oczach i nie chciałem za nic, by powiedział to na głos. Kibicował nam aż za bardzo.

Harry tymczasem przekręcił się spokojnie na drugi bok i z cichym mlaskiem kontynuował sen. Nigdy bym nie przypuszczał, że mlaskanie może być tak urocze. W jego wykonaniu było.

- Idę po choinkę - zamrugał, puszczając mi dodatkowo oczko. Był taki... nawet nie wiem jak go opisać, ale w tamtym momencie lekko działał mi na nerwy.

- Tak idź, zrobimy obiad nim zdążysz wrócić - dodałem cicho, by nie obudzić Harrego.

Przeciągnąłem się porządnie i wygramoliłem z wielkim trudem z łóżka. Niall w tym czasie zdążył wypić na szybko wrzątek zwany herbatą, zjeść szybkie śniadanie i ubrać się najcieplej jak mógł. Czerwona czapka podkreślała jego zaróżowioną buzię od naparu, który wypił. Zielonka puchowa kurtka, która może nie wyglądała za ładnie, zdobiła jego barki. Wtedy nie liczył się wygląd ubrań, a funkcjonalność co zaczęło mi się z czasem nawet podobać. Wszystko przestało być poudziwniane na siłę, spełniało zwyczajnie swoją funkcję, a oto właśnie chodziło. Chłopak wyszedł nim drewniany zegar wybił godzinę ósmą. Wyższy spał w najlepsze i przysięgam, że nie zdarzało się to nigdy, by o tej porze nie grasował już po chatce.

Przebrałem się w materiałowe szerokie spodnie, które podarowali mi obaj, doskonaląc tym moją szafę, która ograniczała się do tego, w czym wylądowałem na ziemi. Były nieco za długie, więc zdecydowanie musiały być po Harrym. Wszystko co miałem po Niallu pasowało idealnie, ale oczywiście nie śmiałem narzekać. Wystarczyło, że podwinąłem z dużym zapasem materiał do góry, przez co stawały się idealne, a ja nie chodziłem z gołym tyłkiem. Koszulka, którą cudem uratowałem przed stworzeniem z niej łańcucha zagościła na moim torsie. Gruby, fioletowy sweter zarzuciłem na ramiona, by ten delikatny przewiew w kątach chaty nie przeszkadzał mi zanadto. Tak, zdecydowanie był kręconowłosego. Blondyn nie nosił takich jakże szalonych jak na ich sposób ubierania się kolorów.

Pokręciłem się trochę po kuchni, grzebiąc w szafkach by znaleźć coś zdatnego i możliwego do zrobienia śniadania przeze mnie. Końcowo znalazłem jajka, których usmażeniem nie ryzykowałem spaleniem całego domu. Zaparzyłem dodatkowo liściastą herbatę zalewając wrzątkiem dwa błękitne, gliniane kubki. Rozstawiłem po dwóch stronach stołu także dwa takie same talerze i drewniane widelce. Jajecznica szybko i nawet nie spalona wylądowała na nich, a herbata przestawała już parować. To był idealny czas by obudzić Harrego, który ku mojemu zdziwieniu wciąż spał jak niemowlę, to nie było w jego stylu.

- Harry, śniadanie - szepnąłem cicho wprost do jego ucha ostrożnie podchodząc do jego, w sumie to do mojego łóżka. Ten jedynie przekręcił się na drugi bok, a jego loki zasłoniły bok jego twarzy. Lekkim ruchem odgarnąłem je za ucho chłopaka i powtórzyłem słowa. Kręconowłosy z lekka otworzył oczy, po czym ziewnął i zamaszyście się przeciągnął. Gdy w pełni otworzył oczy, zaskoczony zaczął rozglądać się dookoła.

Proxima Project || LarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz