Rozdział 15

96 19 13
                                    

Tuż o zachodzie słońca wyszliśmy z chatki na niedalekie pole. Wzięliśmy ze sobą metalowe w pełni zapełnione cztery konewki i ostrożnie wymknęliśmy się z domu, uważając by nie zbudzić blond chłopaka. Ten jednak nie wydawał się wcale przebudzać, co było dobrym znakiem. Po kilkunastu minutach żwawego truchtu znaleźliśmy się na tymże polu.

- Ja biorę prawo, ty lewo - powiedział spokojnie Harry, chwytając w obie dłonie konewki. - Lej ostrożnie i nie za wiele, by nie przelać nasion - oświadczył, patrząc czy uważnie słucham. Widziałem jak zależy mu na wypełnieniu zadania perfekcyjnie, w każdym małym szczególiku.

- W porządku, będę ostrożny. To moje lewo, a twoje prawo - oświadczyłem, również chwytając za metalowe konewki. Ruszyłem śmiało w lewo, szybko jednak zderzając się z chłopakiem, przez co konewka się z lekka nachyliła i wylało mi się trochę wody na buta.

- Nie w to lewo - zachichotał dźwięcznie chłopak, wskazując otwartą dłonią na drugą stronę. Byłem zdecydowanie rozkojarzony, a może senny?

- Tak, tak jasne - zaśmiałem się razem z nim, czując się jak ostatni gamoń. Szybko się oddaliłem, by nie odwalić znowu jakiejś gafy.

Szło mi całkiem sprawnie jak na pierwszy raz, a przynajmniej tak sądziłem, dopóki nie zauważyłem gdzie jest Harry. Już dawno skończył pierwszy rząd, podlewając niemalże w podskokach czwarty, gdzie ja kończyłem dopiero pierwszy. Mina mi całkowicie zrzedła, więc przyspieszyłem tempa i tak po parunastu kolejnych minutach byłem już tylko jeden rządek w plecy za kręconowłosym.

- Idzie ci coraz lepiej! - krzyknął pocieszająco zielonooki. Spojrzał się w moim kierunku i pomachał mi dłonią. Również odmachałem, a gest nieco mnie zadziwił, choć było to miłe.

- Niedługo będę w tym profesjonalistą! - odkrzyknąłem, a delikatny wiatr poniósł mój głos. Słońcu już coraz bliżej było do schowania się za horyzont, a widoczność zaczynała być ograniczona.

- Najpierw naucz się stron, później pogadamy - prychnął, zanosząc się śmiechem. Chyba po raz pierwszy spaliłem iście bordowego buraka, ale średnia widoczność dała mi lekki kamuflaż.

- Oh, no weź... - sapnąłem głośno, szybko zagęszczając ruchy. Widziałem jak chłopak kończył swoją stronę, a mi został jeszcze jeden rządek. Musiałem się pospieszyć, jeśli miałem mieć jakąkolwiek widoczność w tym co robię.

Po kolejnych minutach słońce zaszło całkowicie, a ja wraz z zachodem zakończyłem ostatni rządek mojej strony. Gdy się odwróciłem stał przede mną Harry, przez co ponownie na niego wpadłem.

- Na Boga! Chcesz, żebym padł na zawał? - zaśmiałem się, szybko odsuwając się od jego klatki, w którą wbiłem konewkę, druga natomiast poleciała gdzieś na moje stopy.

- Ała? - zaśmiał się lekko rozmasowując miejsce, w którym jeszcze przed chwilą miał wbity przedmiot.

- To za śmianie się ze mnie - warknąłem zgryźliwie, podnosząc w drugą dłoń metalowy przedmiot.

- A to moja wina, że mylą Ci się strony? - zaśmiał się, odkładając konewki.

- Oh no panie idealny, wybacz - prychnąłem z mocnym sarkazmem i naciskiem na idealny.

- Wyczuwam nutkę ironii? - zapytał, cicho śmiejąc się pod nosem.

- Skądże by znowu - prychnąłem, przekręcając oczami.

- Proponuję odpocząć. Lubisz patrzeć w gwiazdy? - zapytał nagle rozumiejąc, że to zdecydowanie odległe pytanie od poprzedzającej nas dyskusji. - Przepraszam - szepnął, lekko się krzywiąc.

- Nie masz za co. Mimo, że przebywałem tyle lat o tam... - wskazałem otwarta dłonią w nieboskłon - ...to wciąż uwielbiam to robić - odparłem.

Chłopak niewiele myśląc, chwycił metalowe rzeczy, a ja powtarzając podążyłem za nim. Nie odzywał się zupełnie słowem, więc szliśmy w ciszy przed siebie oddalając się jednocześnie od domku. Zaprowadził nas na małą polanę tuż przed rozległym lasem. Niewiele myśląc rzucił na bok przedmioty, a ja wraz za nim, nim położyłem się. na trawie, tak zwyczajnie.

- Gwiazdy są takie piękne - oświadczył chłopak, dołączając do mnie. Ostrożnie przeszedł z przysiadu do leżenia. Jego nogi były zdecydowanie dłuższe, niż moje, które sięgały mi zaledwie do łydek.

- Nie robiłem tego lata. Ostatni raz chyba jak byłem dzieckiem - powiedziałem cicho zgodnie z prawdą.

- Nie wpatrywałeś się w gwiazdy? Miałeś je zbyt blisko, żeby tego nie robić - uśmiechnął się subtelnie, a ja zauważyłem to jedynie przez to, że był blisko.

- Nie leżałem na trawie wpatrując się w nie, geniuszu - zaśmiałem się na co tracił mnie barkiem.

- Zawsze zastanawiałem się jak to jest być tam, wiesz... - zastanowił się -... tam w kosmosie. Jakie to uczucie patrzeć na tą kule z góry? - zapytał cicho. W tle wiał lekki wiatr muskając nasze policzki, a cykady głośno wygrywały melodię. Było już ledwo cokolwiek widać dookoła, lecz gwiazdy idealnie przyświecały nam swym blaskiem.

- Wiesz... na początku było niesamowicie, całkowicie inaczej jest zobaczyć ją od tamtej strony. Daje ci to wyobrażenie jak ogromna jest - powiedziałem, pocierając kciukiem nos, na który wleciał mi jakiś mały owad polny.

- To musi być niesamowite. Czytałem wiele książek, potrafię wskazać mały i duży wóz, a nawet wielką niedźwiedzice - powiedział dumnie. zaczynając pokazywać mi dobrze znane złączenia. Nie chciałem mu nawet przerywać. Mówił o tym z taką fascynacja w głosie, że nie śmiałbym.

- Jesteś naprawdę mądry - uśmiechnąłem się, tym razem trącając go łokciem.

- Może nie dorównuje ci wiedzą i doświadczeniem, ale sądzę, że nie jestem taki zły w te klocki - zaśmiał się.

- Gwiazdozbiór to w sumie jak klocki lego, które odpowiednio ułożone coś tworzą, więc mogę to uznać za fakt - zaśmiałem się, na co on również wpadł w rechot. Było naprawdę miło, lubiłem jego śmiech oraz obecność.

- Jesteś w porządku, Louis - oświadczył, powoli podnosząc się do pionu.

- A ty jesteś dobry w te klocki - uśmiechnąłem się, wypinając jednocześnie język na co ponownie zarechotał swoim przyjemnym dla mych uszu śmiechem.

- To ma być niby komplement? - zapytał lekko zraniony, w nutce czuć było ostry sarkazm.

- Masz ładne oczy - powiedziałem, podnosząc się do pionu. Doskonale pamiętałem jak trawiaste były. Idealnie odbijały światło dnia, zlewając się nieraz z leśnymi roślinami w zagajniku.

- Ja... - sapnął z lekka rozproszony.

- No to jest komplement, kolego. Chciałeś to proszę bardzo - oznajmiłem. Przykucnąłem lekko na jedną nogę i zwinnie się ukłoniłem.

- Nie wiem czy... - zaczął, ponownie próbując coś powiedzieć.

- Przyjmij go, Harry. To zwykły komplement. Niall nie prawi ci takich? - zaśmiałem się, odwracając się w stronę lasu. Był naprawdę rozległy, a widoczność... jaka widoczność... wcale jej nie było.

- Ostatnio usłyszałem od niego, że dobrą zupę ugotowałem, choć mogłaby być mniej słona - zaśmiał się. Jego ramiona delikatnie opadły z wcześniejszego popłochu.

- Nie no idealny - prychnąłem, klepiąc go po plecach, na co wyprostował się niczym struna. Szybko zabrałem dłoń.

- Jestem chyba zmęczony, idziemy do domu? - zapytał lekko ziewając w tle. Przytaknąłem zgodnie i zabierając konewki udaliśmy się do domu.

Dom zaczął nabierać nowego znaczenia. Nie był tylko czterema ścianami, lecz osobami, które je tworzyły. Zaczynał stawać się miejscem, w którym pragnąłem zostać na dłużej, zdecydowanie dłużej.

Proxima Project || LarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz