Tyle pytań, które nie zostały zadane. Tyle odpowiedzi, na które zabrakło miejsca. Przecież dałoby się to wszystko załatwić zdecydowanie prościej, ale nie. Od kiedy moją pamięć sięga zawsze chodziłem swoimi ścieżkami, lecz zawsze pod wiatr. Miłość, o tej można by pisać wiersze, ale nie w moim wydaniu, mogłaby być w naszym przypadku o wiele prostsza, lecz nie była. Ale czy ktoś powiedział, że miłość jest prosta? Może właśnie o to chodzi. O ten trud rozmowy, o słowa, które mógłby nas obnażyć.
Historia z Mattem była jednym z rozdziałów, o którym wolałbym zapomnieć, ale Harry? Mógł stać się nowym początkiem, kimś kto odgoni moje koszmarne sny w niepamięć, a pokażę inną jaśniejszą drogę, którą moglibyśmy stworzyć, razem. Nowa droga, nowy świat, nowy ja, lecz niestety stare problemy.
Podjąłem decyzję, więc musiałem się z tym zmierzyć. Rozmowa, do której zachęcał mnie Niall musiała się kiedyś odbyć. Dobrze było mieć go po swojej stronie. Jednak za każdym razem, gdy myślałem, że jestem pewny, że dam radę odciągałem to w czasie. Aż do tamtego dnia.
Minęło właściwie cztery miesiące odkąd tam byłem. Miesiąc niepewności zleciał niczym jeden dzień, nawet nie zdążyłem mrugnąć. Więź z Harrym była coraz silniejsza, a wspierająca dłoń niższego dodawała mi otuchy.
Nadeszła jesień, listopad. Plony zostały zebrane tuż przed pierwszym mocniejszym przymrozkiem, co było rzetelnie spisywane i obserwowane przez nich dwóch. Znali się na rzeczy, nawet pogoda ich nie zaskoczyła. Wszystkie zboża trafiły do młynarza, a ten w zamian ofiarował nam zapasy jedzenia, które w te wietrzne dni i wieczory zapełniały nasze brzuchy.
Tamtego dnia Horan postanowił pojechać do miasteczka. Miał załatwić trochę ziół do przyprawiania, gdyż w taką porę roku możliwość hodowania była nie do osiągnięcia. Harry już od prawie dwóch tygodni chodził i męczył Nialla, aż ten niechętnie był zmuszony wyrwać się z naszego spokojnego życia do miasta. Pogoda nie zachęcała, ale się zgodził. Miał wrócić z rana.
- Nocuję u ojca, proszę nie spalić domu - uśmiechnął się zgryźliwie blondyn, natychmiast przenosząc swój wzrok na mnie.
- O niczym innym nie marzyłem, jak o puszczeniu tej chaty z dymem. Nocleg na zewnątrz wydaje się idealnym pomysłem jak na tą porę roku - sapnąłem żartobliwie, wpatrując się na ten huragan za oknem. Drzewa gięły się niczym słomki na wietrze.
- Dopilnuję, żebyś miał do czego wrócić - zaśmiał się wyższy, podając blondynowi solidną czapkę i grubą chustę.
- No ja mam nadzieję, a teraz bywajcie kompani. Widzimy się jutro - uśmiechnął się przebiegle, puszczając mi oczko na pożegnanie.
Tyle go było tego dnia widać. Wyszedł tuż o świcie, a wiatr już wtedy dawał się we znaki. Miałem nadzieję, że podróż minie mu bezpiecznie. Sądząc jednak po jego rozwadze mimo wszystko musiał dobrze ocenić warunki pogodowe, skoro się na to zdecydował. Gdy tylko drzwi się zamknęły, wpuszczając nieco chłodu do środka chatki dałem dyla na kanapę. Może nie był to szczyt moich możliwości, ale była duża i sporo czasu spędziliśmy na niej tocząc przeróżne rozmowy, więc to zawsze mógł być mały początek, nie? Żadna z nich nie była dla mnie tak ważne jak tamta.
- Herbata? - zapytałem, leżąc głową w dół niczym ułomne dziecko. Stres zdecydowanie źle na mnie oddziaływał. Postawa wyższego zdawała się być taka zabawna z tej perspektywy.
- Krew Ci do mózgu spłynie - kręconowłosy zaśmiał się, kucając nade mną. Patrzył się na mą roześmianą twarz nawet nie wiedząc co czeka go tego dnia.
- Obawiam się, że to nie jest stosowny argument by mnie przed tym powstrzymać - zarechotałem, zakładając nogi stabilniej za tylną część kanapy.
CZYTASZ
Proxima Project || Larry
FanfikceLouis jako człowiek, którym sam po tym co się wydarzyło nie raczyłby się tak nazwać, prowadził rzetelnie notatnik astronauty. Czas był dla niego jedynie pojęciem względnym, a przeżycie stało się najważniejszym aspektem, które jako jedyne mu pozostał...