Rozdział 22

65 12 5
                                    

Klamka zapadła, nie było odwrotu. Co mogłem innego zrobić? Nie chciałem dalej udawać, nie chciałem ranić siebie każdego cholernego dnia. Już dwa dni przed wyjazdem oświadczyłem Harremu i Niallowi, że na mnie już czas. Nie wszyscy przyjęli to tak, jakbym mógł się spodziewać.

- Wiecie co, nie chce siedzieć już dłużej na waszych głowach. Najwyższy czas się wyprowadzić - sapnąłem najpewniej siebie jak potrafiłem. Nawet nie wiecie ile mnie to kosztowało. Przy każdym słowie czułem jakby moje płuca się skurczały i przestawały mi dawać oddychać.

- Jak to? - zapytał zaskoczony kręconowłosy. Oderwał się migiem od zmywania naczyń i pędem przybiegł do stołu, przy którym sam nieco czyściłem po obiedzie.

Niall akurat w tym samym momencie wszedł do domu wpuszczając nieco chłodnego powietrza do środka. Zdjął z siebie ciepłe odzienie i podszedł do nas lekko skwaszoną miną.

- To już? - zapytał nieco smutny. Obaj sterczeli nade mną. Blondyn z zdezorientowaną miną, a kręconowłosy mocno ściskający szmatkę w swoich dużych dłoniach.

- Wiedziałeś?! - krzyknął zaskoczony wyższy. Przeniósł swój zdenerwowany wzrok na blondyna i wypuścił głośno powietrze, rzucając materiałem o podłogę. Podszedłem do niego i ją podniosłem. Stał skołowany i lekko tupał nogą w ziemię.

- Wspominałem o tym, że kiedyś będę musiał dać wam więcej swobody - zacząłem bronić Nialla, który nie wiedział chyba po raz pierwszy w życiu co powiedzieć. Stał nadal jak zbity pies i nie ważył się nawet otworzyć ust.

- Czyli wiedziałeś, super! - prychnął, wyrywając mi szmatkę z dłoni i bez spojrzenia na mnie wyszedł do kuchni. Zawiesił ową rzecz na mini haczyku koło zlewu i stanął uparcie wpatrując się w jeden punkt za oknem.

Spojrzałem na wyższego to na blondyna i pokręciłem głową. Niall podszedł do mnie i dopiero wtedy się odezwał cicho. Położył na moim barku rękę i szepnął.

- Polubił Cię, szybko się przyzwyczaja, przejdzie mu - dodał, nie byłem tego pewien. - Jesteś pewny, że będziesz miał się gdzie podziać? - zapytał niebieskooki, ściskając nieco mocniej mój bark, jakby chciał się upewnić, że nie będę spał pod gwiazdami, co było bardzo prawdopodobne.

- Jeszcze nie wiem, Niall. Postaram się coś znaleźć w tym tygodniu, jak nie to rozbije obóz albo namiot na polu - uśmiechnąłem się niemal przez łzy.

- Jesteś pewny? Musiałbyś znaleźć pracę na już, a to może nie być łatwe - stwierdził, drapiąc się po głowie, gdy nagle wypalił. - Porozmawiam z młynarzem. Ma on mały pokoik, w którym mógłby Cię przyjąć może w zamian za pomoc w młynie - uśmiechnął się szczerze.

- Spadasz mi chłopie z nieba - powiedziałem cicho będąc mu cholernie wdzięczny. Wtem podszedł do nas rozzłoszczony Harry. Wyglądał jakby ktoś zdzielił go w twarz, a policzki sowicie mu pulsowały na iście bordowy kolor.

- Wcale nie pomagasz, Niall! - krzyknął głośno i waląc go barkiem minął się z nim, wychodząc na zewnątrz.

- Harry... - zaczął Niall.

- Porozmawiam z nim - dodałem szybko, kładąc mu dłoń przelotnie na ramieniu, po czym truchtem pobiegłem na zewnątrz. Nawet nie myślałem o ubraniu, gdyż emocje dawały mi ostro do pieca, rozgrzewając całego.

Wyszedłem na ganek. Harry siedział skulony na zapewne zimnej ławce, wpatrując się tępo przed siebie. Jego buzia wciąż była czerwona ze złości, a długie palce pulsowały na kolanach. Pofalowane kosmyki wirowały wraz z wiatrem, co raz wpadając mu na twarz. Szybko je przeganiał, ale z taką złością jaką nigdy dotychczas nie widziałem. Usiadłem tuż koło niego, a nasze kolana się zetknęły. Wtedy jakby wyrwany z natłoku podniósł głowę i spojrzał na mnie załzawionymi oczami. Moje serce pękło na pół. Żabie tęczówki pokryte mokrymi rzęsami mocno poszarzały, a lekkie zaczerwienienia budowały się pod jego oczami.

- Mówiłeś, że jesteśmy przyjaciółmi - powiedział tak cicho, że gdybym siedział nieco dalej nie dałbym rady usłyszeć co właściwie powiedział.

- Jesteśmy, Harry - wypłynęło z moich ust tak szybko, nim zdążyłem to jakkolwiek przetrawić. To było jakże zakłamane, jednocześnie naturalne ale i prawdziwe.

- Według ciebie tak zachowuje się przyjaciel?! - krzyknął nagle, a łzy wzmocniły się w kącikach jego oczu.

Patrzył na mnie tym swoim załamanym wzrokiem, a ja się rozpadałem. Wiatr kołysał jego loki na różne strony, które co chwila zaczepiały o jego nastroszone rzęsy od łez. Wcale nie czułem chłodu, tylko jego intensywne spojrzenie, które na mnie spoczywało.

- Ale nie krzycz, przecież możemy się spotykać, tak? Nie wyprowadzę się na drugi kontynent - powiedziałem cicho, próbując jakkolwiek załagodzić jego złość. Niestety, rozwścieczył się jeszcze bardziej i gwałtownie szturchnął dłonią swoje włosy, wchodzące mu przez wiatr w oczy.

- Super, idealnie! Ja Cię potrzebuję tu obok, a nie na odległość... - sapnął po czym od razu zaczął dołączać kolejne słowa, które wypływały z niego strumieniem -... nie chcę Lou, żebyś odchodził - powiedział. Po raz pierwszy zdrobnił moje imię i przysięgam mógłbym słyszeć je w tej wersji codziennie i nie znudziłoby mi się. To jak łagodnie brzmiało ono w jego dygoczących ustach było cudowne i kojące.

- Posłuchaj, czas żebym zszedł wam z głowy - dodałem, niepewnie podnosząc dłoń w kierunku jego twarzy. Gdy nie wiedziałem sprzeciwu starłem kciukiem jego łzy, które płynęły po policzkach niczym groch.

- Ale nikomu tu nie przeszkadzasz, naprawdę - zaczął, gwałtownie się podnosząc z ławki. - Niall to potwierdzi - zaczął gotowy pójść do niego by mi to powiedział. To jak się starał uderzyło mnie jeszcze bardziej, ale to całkowicie by mnie zniszczyło. Utkwiłem pomiędzy czymś co zrodziło się tak niespodziewanie, ale było już za późno, żeby zmienić cokolwiek.

- Ja wiem, Harry ja wiem - powiedziałem cicho, ostrożnie ciągnąć go za dłoń z powrotem na ławkę. - No chodź - sapnąłem, wyciągając do niego rękę, którą gdy tylko usiadł ułożyłem na jego barku przyciągając go do siebie w uścisku. Wtulił się w moją pierś lekko drżąc, cicho pociągając nosem.

- Nie odchodź, Lou proszę - szeptał niczym mantrę, która miałaby mnie od tego odwieść.

Gdyby tylko wiedział jakie walki toczyły się we mnie. Jego ciepło, które trzymałem w ramionach dawało mi nadzieję, a jednocześnie odbierało mi ją na zawsze. Przecież nie mogłem mu powiedzieć prawdy. Jak niby miałbym zacząć? Wyjawianie uczuć komuś kto traktuje Cię jak przyjaciela może wszystko zniszczyć, nie chciałem tego. Wolałem uciec niż zmierzyć go z czymś, co na zawsze mogłoby nas rozdzielić. Nie mogłem, po prostu wolałem żyć w zakłamaniu i mieć przyjaciela, niż żyć w prawdzie i całkowicie musieć się od niego odciąć. Nie zniósłbym tego, więc musiałem się zdystansować, ale jeszcze nie wtedy. Nie kiedy wtulał się w moją pierś, a ja byłem jego przyjacielem.

Proxima Project || LarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz