Rozdział 1

139 27 4
                                    

Wstałem tamtego dnia jak zwykle, chyba dość wcześnie, ale czy czas w takim miejscu jak tamto to miało jakiekolwiek znaczenie. Patrząc na moje ponad stuletnie ciało, to była to średnio istotna kwestia. Powoli zaczynałem namierzać na radarze kulę ziemską i obierać na nią kurs. Według wyliczeń i w istocie średnio sprawnej maszyny powinienem dotrzeć tam za trzy dni. Sądziłem, że to szybko, ale nie spodziewałem się ataku swojej lekkomyślności.

Gdyby ktoś zagwarantował mi, że coś takiego jak atmosfera jeszcze tam istnieje, niewiele bym się zastanawiał. Jednak, gdy zostałem zmuszony, a nie miałem nawet możliwości zbadania tego jak aktualnie toczy się życie na ziemi, nieco się zastanawiałem. Nie to, żebym bał się śmierci. Co to to nie, bo już i tak przekroczyłem pewien okres swojego żywota, a mimo to wciąż żyłem. Zastanawiał mnie jedynie fakt czy zdążę cokolwiek zobaczyć, nim stanę stopami na ziemi.

Nasuwało się tyle pytań.
Czy atmosfera nie jest toksyczna?
Jeśli okazałoby się, że tak tlenu miałem ograniczone ilości.
Czy cywilizacja ruszyła do przodu?
Czy mamy latające samoloty, o które tyle lat walczyliśmy?
A może ziemia stała się planetą robotów, które podporządkowały sobie ją skutecznie pod własne wytyczne.

Wszystko przeplatało się w mojej głowie, skutecznie pozbawiając mnie logicznego myślenia. Poszedłem wziąć prysznic, o ile krople które nie spływają w dół mojego ciała można było nazwać jeszcze kąpielą. Wolałem sądzić, że tak. To choć trochę czyniło mnie dawnym ja, za którym chyba wbrew pozorom zaczynałem tęsknić.

~^~^~

Była godzina dziesiąta, o ile to istotne. Kurs na ziemię był już wgrany, bez możliwości odwrotu. Były to ostatnie zmiany, które mogłem dokonać w tym metalowym cholerstwie. To był jeden strzał, ale czy słuszny?

~^~^~

Minęło kolejne cztery godziny, ale dla mnie to wciąż nie za wiele znaczyło. Już wtedy zapomniałem jak to było żyć w strefie dnia i nocy. Znałem tylko ciemne pole i mnóstwo diamencików, które były każdej nocy zmienne. Jasność musiała być taką wspaniałą rzeczą. Ciepłe promienie słońca, były tym zdecydowanie czego brakowało mi od tak długiego czasu.

~^~^~

Niestety los, no może nie do końca los chciał, że zasnąłem w głównej siedzibie na kokpicie i chyba coś nabroiłem. Zegar wskazujący czas dotarcia do planety nieco przyspieszył. Denerwowałem się, gdyż szybko zauważyłem, że spada energia maszyny i jeśli tak dalej miałoby pójść to rozbije się nim zdążę wejść porządnie w atmosferę planety.

~^~^~

Parę godzin później byłem przerażony, maszyna ledwo zipała, mimo tego wciąż przyspieszała. Podejrzewałem, że to były ostatnie chwilę mojego życia. Przed oczami miałem już tego olbrzyma, a zegar wskazywał jeszcze 12 godzin. Pytanie brzmiało czy zdążę tym gdzieś dotrzeć, nim rozsypie się gdzieś w atmosferze?

~^~^~

Jakim głupcem musiałem być, by zasnąć ponownie doskonale wiedząc, że są szanse, że nie przeżyje kolejnych kilkunastu godzin. Coś ewidentnie musiało być nie tak. Wstałem i mocno zakręciło mi się w głowie. Spojrzałem odruchowo na wskaźnik powietrza, który zaczął nieco obniżać się poniżej potrzebnych mi wartości do swobodnego oddychania. Naprawdę nie wiem jak mogłem nie pomyśleć o tym wcześniej. Byłem pewny, że jeśli uda mi się przeżyć, to będzie to jakiś pieprzony cud.

Proxima Project || LarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz