Rozdział 27

70 12 2
                                    

Naprawdę nie wiem gdzie była tu logika. Gdzie Harry posiał swój jasno myślący mózg? Co słowa wypływające z jego ust miały wspólnego z tym, co się wtedy stało. Czy to była próba? Przecież mu się podobało, tak? Robił to z taką łatwością i naturalnością. Byłem cholernie zmieszany. Ten siedział sobie jak gdyby nic wpatrując się tępo w przestrzeń przed siebie.

- Co się właśnie stało? - zapytałem wciąż w szoku. Nie potrafiłem opanować emocji, które mną szarpały, a jego słowa wraz z czynami przeciwstawiały się sobie.

- Nie jestem homoseksualny - sapnął jedynie, nawet na mnie nie patrząc. Zirytowałem się jeszcze bardziej.

- Twoje zachowanie... jakby ci to - sapnąłem -... ewidentnie temu zaprzeczyło. Nagle wyrwał się z kanapy i stanął przede mną niczym posąg, na dodatek mocno zdenerwowany.

- Chciałem się przekonać, nie jestem taki - powiedział twardo, jakby na porządku dziennym było wystawianie na próbę swoich uczuć kosztem innej osoby.

- Nie, nie, nie - pokręciłem głową, stając na przeciwko niego. - Czy ty siebie słyszysz? - zapytałem złamanym głosem. Ten jedynie kiwnął głową i zaczął przemieszczać się w kierunku kuchni.

- To chcesz tą herbatę? - zapytał nagle oschle, nie za specjalnie zwracając na mnie uwagę. Podążyłem za nim, będą poirytowany jak nigdy wcześniej.

- Ale Harry, stop. Porozmawiajmy... - zacząłem podbiegając do niego. Złapałem w jednej chwili jego dłoń, lecz niestety szybko wyrwał się z uścisku.

- Nie chcę o tym rozmawiać - parsknął mimochodem, szybko łapiąc za czajnik z kaflowej kuchni. Zaczął pospiesznie wyciągać z szafki sproszkowane zioła, które przez chwilę nieuwagi i pośpiech rozsypały się po ziemi. Przeklinał pod nosem i kucnął przy całym bajzlu.

- Daj, pomogę Ci - powiedziałem cicho, nawet nie próbując nawiązywać z nim kontaktu wzrokowego, na który i tak były marne szanse. W jednej chwili z przysiadu upadł na tyłek i przestał się ruszać. Widziałem jak łzy zaczynają skraplać się na jego policzkach, kapiąc tym samym na jego dresowe spodenki. - Harry... - szepnąłem ostrożnie, by go nie wystraszyć. Był w rozsypce i to przeze mnie.

- Proszę, zostaw mnie - wysapał jedynie pomiędzy chlipnięciami.

- Wiesz, że tego nie zrobię. Przepraszam, jeśli czujesz się źle przez to co się stało, ale to była twoja inicjatywa Harry. Porozmawiajmy o tym, wiesz, że nie chcę cię skrzywdzić - kucnąłem nad nim, próbując przekonać go do rozmowy.

- Zostaw mnie! - krzyknął nagle na skraju płaczu i szlochu.

Nie mogłem go zostawić, nawet jeśli na mnie krzyczał. To nie było w moim stylu. Usiadłem na tyłku koło niego i postanowiłem nie robić zupełnie nic, po prostu być. Płakał, a ja tak bardzo chciałem go przytulić, lecz nie mogłem. Płakał jeszcze przez dobre dziesięć minut, w których próbował mnie odrzucać, gdy chciałem interweniować, ale ja nie poddałem się. Siedziałem przy nim, aż w końcu się uspokoił i spojrzał na mnie.

Jego oczy były mocno przeszklone, zmarszczki na czole uwidoczniły się, a włosy lekko posklejały od łez. Mimo to wciąż był piękny. Delikatnie położyłem ponownie po raz kolejny na jego ramieniu, ale tym razem nie spotkałem się z odrzuceniem. Czekałem na dalsze kroki, których nie chciałem mu na nic narzucać.

Mój tyłek już dawno stracił czucie na tych twardych podłogowych deskach, stopy mi nieco zdrętwiały, ale przysięgam, że jeszcze długo bym tak trwał gdybym musiał.

- Louis? - zapytał lekko zachrypniętym głosem. Oh nie, zbyt na mnie działał. To przekraczało pewne granice mojej wytrzymałości.

- Hmm? - mruknąłem wciąż trzymając dłoń na jego barku.

- Pocałuj mnie - szepnął cicho, nie zbyt pewny swoich słów. Oniemiałem, zastanawiając się początkowo czy z moją głową wszystko w porządku.

- Słucham? - zapytałem, nie dowierzając. Przecież przed chwilą mówił... a zresztą.

Nie zastanawiałem się czy to głos mojej wyobraźni, czy niespełnione pragnienie. Uwierzyłem, że to powiedział za wszelką cenę chcąc to spełnić. Spojrzałem na niego, ale jego oczy skutecznie wydobyły ze mnie wszystko to co najlepsze dla niego. Nie mogłem oprzeć się dotknięciu jego różowego policzka, na którym widniały jeszcze mokre ślady łez. Podniosłem dłoń z jego barku, ostrożnie przejeżdżając kciukiem po mokrym śladzie. Przymknął oczy, a długie lekko sklejone rzęsy otuliły jego aksamitne powieki. Gdy je otworzył ponownie spojrzałem w te szmaragdy, a on jedynie kiwnął głową, wtedy już wiedziałem.

Przysunąłem się do niego na kolanach na tyle blisko, by móc chwycić jego szczupłą talię. Jedna ręka spoczęła na niej, a drugą automatycznie powędrowała do skręconego loka przyklejonego do jego prawego policzka, szybko go odgarniając za ucho. Zacząłem się przybliżać, ostrożnie, powoli upewniając się z każdym centymetrem, że na pewno tego chce, że na pewno go nie zranię. Gdy nasze nosy się zetknęły, a ciepłe powietrze z jego malinowych ust było wyczuwalne na mojej twarzy również przymknąłem oczy. To było automatyczne, naturalne. Pierwsze zetknięcie moich ust z jego było przesiąknięte strachem. Teraz to ja panowałem nad tym statkiem, to ja byłem kapitanem.

Lekkie muśnięcie, subtelne sunięcie jego ust po tych moich, obustronna reakcja. To wszystko czego potrzebowałem. Jego przyśpieszony puls, serce dudniące w piersi, rumień na policzkach to wszystko sprawiło, że się w nim zakochałem, na zabój. Ostrożnie osunąłem się od niego i chwyciłem jego twarz w obie dłonie.

- Zależy mi na tobie - szepnąłem cicho, pomiędzy nas dwóch. Nie odsunął się ani odrobinę. Spojrzał się jedynie w moje oczy, a jego tęczówki zamigotały.

Nie powiedział nic, ale to spojrzenie było dla mnie głośniejsza, niż jakiekolwiek inne słowa. Duża dłoń w jednej chwili wylądowała na moim policzku, a soczyste wargi spoiły się z tymi moimi. Serce wybijało najgłośniejsze rytmy, w których odnajdywałem wspólnotę i synchronizację naszych serc. Był tak blisko, wydawało mi się to tak nierealne. W jednej chwili zjechałem pocałunkami na jego ostrą żuchwę, scałowując każdy jej kawałek. Przeniosłem się na szyję, która pięknie wyeksponowana w moją stronę prosiła by ją oznaczyć. Ostrożnie zassałem małą malinkę tuż za uchem, szybko całując tamto miejsce. Czułem jak jego delikatna skóra pokrywa się gęsią skórką, a dłonie wędrują po moich plecach powodując to samo.

Zachłysnąłem się nim, pożądałem go tak bardzo jak nikogo innego, chciałem, żeby był mój.

Tylko mój.

Proxima Project || LarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz