Miłość to piękne uczucie, jeśli jest się kochanym z wzajemnością. Dopiero wtedy doświadczyłem tego na własnej skórze. Gdy pozornie zwykła pobudka nie była samotna. Drugie ciało leżało tuż obok wtulone w mój bok, a ciepło które mi dostarczał rozbudzało chęci do życia. Kręcone włosy, których jedna część leżała na mojej klatce, a druga łaskotała w nos, mógłaby być czymś do czego mógłbym przywyknąć na co dzień. Delikatny oddech tak lekko spoczywający na moim ciele, było tym co sprowadzało mnie do człowieczeństwa. Nie czułem się bardziej ludzki, niż w tamtych chwilach.
- Dzień dobry - szepnął wyższy naprawdę cicho, zachrypniętym i naprawdę niskim głosem. Spojrzałem na jego jeszcze nie do końca otwarte oczy i uśmiechnąłem się.
- Dobry wieczór, Harry - odpowiedziałem łagodnie. Poprawiłem jeden z jego kosmyków, który gdy tylko się poruszył wpadł mu do oka.
Chłopak ostrożnie wstał, następnie przeciągnął się i cicho ziewnął, zakrywając buzię. - Faktycznie już wieczór - dodał nieco pewniej. - Długo spaliśmy? - zapytał. Ponownie uśmiechnęłam się do tych żabich oczu i odparłem - około czterech godzin - ten jedynie kiwnął głową, przyswajają tą informację. Postanowiliśmy się nieco ubrać, gdyż chłodny powiew, który musiał przedostawać się przez drewniane szczeliny hulał po domu. Musieliśmy też rozpalić ponownie, gdyż nie przypilnowanie doprowadziło do całkowitego zgaszenia ognia.
Gdy szybko zarzuciliśmy na siebie cieplejsze bluzki i dodatkowe wełniane bluzy na wierzch, przystąpiliśmy do ponownego rozpalania w kuchni. Harry przyniósł trochę drewna, które składował z Niallem za chatką i ułożył w dwie kupki koło kuchni. Rozpalanie zajęło naprawdę niewiele, gdyż robił to kręconowłosy. Gdybym ja się za to zabrał, nie wiem czy nie spełniłyby się słowa Nialla o puszczeniu chaty z dymem. Przypomniałem sobie o tym przez co uśmiechnąłem się mimochodem.
- Co jest? - zapytał ciekawsko chłopak. Siedzieliśmy na drewnianych stołkach koło kuchni i grzaliśmy zmarznięte ręce.
- Niall mówił, żebym nie spalił wam domu i tak mi się przypomniało - zaśmiałem się, wskazując na palący się ogień przebijający przez fajerki.
- Dlatego ja to robiłem, Lou - wypiął język, ale wcale nie skupiłem się na tym, że w tamtym momencie się nieco wymądrzał, mając zapewne rację, lecz na to w jaki sposób wypowiedział moje imię. Przepłynęło przed jego usta tak lekko.
- Podoba mi się to w jaki sposób wypowiadasz moje imię...
- Dlaczego? - padło nagle pytanie z ust Harrego. Spojrzałem się na niego niejasno, nie bardzo wiedząc o co chodzi.
- Co dlaczego? - zapytałem. Ten pokręcił jedynie głową i się uśmiechnął. - Powiedziałem to na głos? - zadałem pytanie, doskonale już znając odpowiedź.
- Masz rację to dobrze brzmi. Louuu... - powtórzył wyciągając ostatnie literki. Głęboki głos zatrzymujący się na ostatnich tchnieniach nieco zaparł mi dech w piersiach.
- Nie no, teraz to się drażnisz - prychnąłem ze śmiechem w tle. Wiedział co robi i chyba to mnie w tym wszystkim przerażało.
- Ani troszeczkę - zaśmiał się. Potarł jedną dłoń drugą z dumnym bananem na ustach.
W pomieszczeniu zaczęło robić się coraz cieplej. Delikatny przewiew przestał być już tak uciążliwy, a przyjemne powietrze otuliło wnętrze domku. Postanowiliśmy zdjąć ciepłe bluzy i odłożyć je w naszym prowizorycznym pokoju. Krótkie rękawki były już idealnym ubiorem na towarzyszącą nam temperaturę. Zaparzyliśmy trochę herbaty i robiąc ją z ulubionych ziół Harrego zastawiliśmy stół chlebem z jajkiem z patelni oraz owym napojem.
Jedząc zacząłem odruchowo poprawiać swoją koszulkę, która jako jedyna ocalała podczas mojego przylotu, no może oprócz tej ze Scooby Doo. Koszulka z dużym logiem PROXIMA PROJECT z prawej strony na rękawie. Chłopak od razu zainteresował się dość dużym napisem.
- Co to znaczy? - zapytał wyraźnie zaciekawiony, pokazując na napis. Połknąłem ostatni kawałek swojej grzanki i zacząłem.
- Kiedyś byłem naukowcem... - zacząłem. Harry nie przerwał, uważnie przerzucając jedzenie i wsłuchując się w dane słowa. - Proxima Project był projektem, który miał uratować naszą ludzkość, Harry - kontynuowałem. Chłopak przetrwał jedzenie i otworzył usta.
- Czy to ma coś wspólnego z tym, że kiedyś nasza planeta była nieco bardziej inteligentna? - zainteresował się, a ja skinąłem głową.
- Dokładnie tak. Miałem przyjaciół, którzy zginęli w tej podróży. Poświęcili życie by ją uratować, a ludzi z mojego pokolenia i tak ją zniszczyli - sapnąłem poirytowany ze skwaszoną miną. - Dlatego teraz zamiast mieszkać w szklanych budynkach i słuchać muzyki z elektronicznych urządzeń prawdopodobnie powróciliśmy do... - nie dokończyłem, nie wiedząc jak to ująć poprawnie i zrozumiale w słowa.
- Do podróży na piechotę i braku robotów na świecie? - zapytał. Byłem pewny, że dziadek Nialla opowiedział mu co nieco o tamtych czasach, stąd były zapewne te wnioski.
- Owszem - odparłem. Nie byłem pewny czy to był dobry moment, ale jeśli okłamałbym go w tej kwestii, nie wiem czy udałoby mi się potem zatajać i wyjaśnić pewne następstwa, które niestety nastąpiły. Z biegiem czasu sądzę, że dobrze, że to zrobiłem. - Harry, mam trochę więcej lat, niż mógłbyś przypuszczać - powiedziałem, a słowa utknęły mi niczym coś nie do wypowiedzenia w głębi gardła.
- Wiem, Louis. Jesteś trochę starszy, ale czy to coś zmienia? - zapytał, a potem wskazał na nas wymachując dłonią. - Czy to coś zmienia między nami?
- Może, ale nie musi. Powinieneś wiedzieć, Harry. Tak naprawdę mam... - zacząłem, ale było mi ciężko, skąd mogłem wiedzieć jaką postawę przyjmie względem tej wiadomości -... mam sto trzy lata - wyspałem, zwalając z siebie wielki ciężar, który niesamowicie mi ciążył.
Chłopak spojrzał się na mnie nie jasno, początkowo nawet wpadając w delikatny rechot, który zaraz ustąpił wraz z moim wiercącym go spojrzeniem. Wtedy zrozumiał. Podszedł do mnie bliżej, siadając na krześle tuż obok, zostawiając wszystko w poprzednim miejscu siedziska.
- Jak to możliwe? - zapytał, kładąc dłonie na stole. Był wyraźnie zaskoczony, ale i ciekawy. Nie widziałem tam za kszty strachu, co było dobrym początkiem.
- Nie wiem jak ci to wytłumaczyć, ale posłuchaj... - złapałem go za rękę, którą uścisnął. -... badania pozwoliłby mi na tyle otwarte wynalazki, że zamroziłem swoje ciało, niczym wampir. Przeżyłem siedemdziesiąt lat na statku kosmicznym w hibernacji, a obudziłem w momencie, w którym musiałem właściwie z niego uciekać. Był niczym rozpadająca się pułapka, pragnąca mnie zabić.
- Masz ciało na oko trzydziestolatka, będąc wiekowym starcem? - otworzył oczy ze zdumienia, a ja nie znajdując innych słów odparłem ciche i zwyczajne tak. - To szalone - oświadczył, po czym zrobił coś, co pamiętam do dziś. Ucałował moją dłoń. Nie potrafiłem się powstrzymać i od razu go przytuliłem, a on rozpłynął się w moich ramionach.
- Wcale mi to nie przeszkadza, Lou - dodał szepcząc mi do ucha.
Naprawdę spodziewałem się wszystkiego. Ataku lęku, paniki, wyrzutów, ale nie akceptacji. Nie w takim szybkim tempie. To było coś niezwykłego, coś co tylko prawdziwa miłość mogła ogarnąć swoimi skrzydłami. Było nasze, na zawsze.
CZYTASZ
Proxima Project || Larry
FanfictionLouis jako człowiek, którym sam po tym co się wydarzyło nie raczyłby się tak nazwać, prowadził rzetelnie notatnik astronauty. Czas był dla niego jedynie pojęciem względnym, a przeżycie stało się najważniejszym aspektem, które jako jedyne mu pozostał...