V. Duch Gór

201 21 1
                                    

UWAGA! W poniższym rozdziale pojawiają się sceny przeznaczone dla dorosłych czytelników 🌶️


– Boję się, że rodzina Shanti będzie na mnie zła – szepnął Florian, gdy znaleźli się już na parnym, naprawdę gorącym dworze.

Słońce wciąż znajdowało się wysoko na niebie, ale było już późne popołudnie. Dżungla dawała minimalną ochłodę, ale gdy wyszli na główną drogę przecinającą wioskę, od rozgrzanej ziemi bił niemal żar. Ta wysoka temperatura bardzo mu przeszkadzała. Wydawało mu się, że w końcu się do niej przyzwyczai... albo chociaż zacznie ją tolerować. To jednak nie do końca był jego klimat i zdecydowanie bardziej wolał zimno. Gorące, letnie dni w domu nie mogły równać się z indyjskim upałem.

– Dlaczego mieliby? – Zapytał jego alfa. – Jeśli Shanti o niczym takim nie wspomniała, to na pewno nie wchodzi to nawet w grę.

Mało kto znajdował się teraz na zewnątrz, a właściwie – zanim dotarli do domu, przed którym stał samochód Shanti, nie spotkali nikogo. Dopiero tam, z boku budynku, dostrzegli mężczyznę przenoszącego jakieś narzędzia. Nie był staruszkiem, ale zdecydowanie nie był już młodzieniaszkiem. Miał na sobie luźne, nieco pobrudzone spodnie podwinięte do kolan oraz roboczą koszulę ze znajomego Flo, cienkiego i przewiewnego materiału, która chroniła przed słońcem jego ciemną skórę. Odłożył narzędzia pod domem i spojrzał na nich, mrużąc swoje ciemne oczy... Które w następnej chwili otworzyły się szeroko. Zawołał coś do nich po hindusku, zanim ruszył w ich stronę mocnym, szybkim krokiem, wymachując ręką i krzycząc niezrozumiałe Flo słowa.

Anthony zatrzymał się od razu i położył dłoń na chudej piersi białowłosego, odpychając go lekko w tył. Mężczyzna dotarł do niego i dźgnął go dość agresywnie w pierś, również go popychając. Zmienny próbował coś odpowiedzieć, ale nie mógł nawet dojść do słowa... I właśnie wtedy mężczyzna zamilkł, a jego oczy otworzyły się szerzej, gdy najwidoczniej coś sobie uświadomił. Florian zrozumiał tylko jedno słowo, które wypowiedział w następnej chwili: Kiran.

Florian bardzo szybko zrozumiał, co właśnie miało miejsce. Kiran i Rakesh byli bliźniakami. Niczym dziwnym nie było więc to, że Hindus najwyraźniej wziął go za tego złego bliźniaka... To właśnie wtedy podszedł ponownie do swojego partnera i objął mocno, zaborczo, za jego ramię. Dokładnie tak, jakby mógł obronić go w ten sposób przed całym światem.

– Kiran – potwierdził cicho, a jego głos zadrżał, gdy patrzył odważnie na mężczyznę.

Zmienny tygrys również dość szybko pojął, co się wydarzyło. On i Rakesh byli jednojajowymi bliźniakami... i z daleka mogli wydawać się nie do rozróżnienia. Różniły ich zaledwie szczegóły, a jakby tego było mało, od jego zniknięcia minęły niemal trzy lata... i chyba nikt nie spodziewał się ujrzeć go w wiosce.

– Kiran – powtórzył mężczyzna, a tym razem zamiast złości w jego głosie pojawiła się ulga i niemal dziwna czułość. Zbliżył się i położył dłoń na drugim jego ramieniu, zanim przesunął ją wyżej, dotknął jego ucha i wiedział już wszystko.

W tym samym czasie z budynku na zewnątrz wyszła Shanti, zaniepokojona tymi krzykami, i ruszyła do nich szybkim krokiem.

Pappa! – Zawołała, a mężczyzna przeniósł na nią całą swoją uwagę i po chwili wpadła mu w ramiona. Najwidoczniej od momentu przyjazdu jeszcze nie zdążyła się z nim zobaczyć. Ze swoim ojcem.

Florianowi kamień spadł z serca, gdy usłyszał tę ulgę i... czułość w głosie mężczyzny. Domyślał się już, że może być ojcem, ewentualnie wujem Shanti, ale stawiał na to pierwsze. Dostrzegał podobieństwo tej dwójki, a gdy pojawiła się Hinduska... Flo uśmiechnął się delikatnie. Czyli jednak ojciec.

Powrót do korzeni - Opowieść o Tygrysie i Śnieżnej Panterze. Tom 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz