XXXI. Smak jego ust

144 18 1
                                    

Gdy Flo wyszedł z bungalowu, nad dżunglą wisiały już ciemne chmury i wszystko wskazywało na to, że w każdej chwili mogło zacząć padać. W dość mokrym podłożu bez problemu odnalazł ślady słoni, a także wyczuł ich zapach. Musiał przejść niemal przez całą dżunglę, aby w końcu wyjść spomiędzy drzew na step o wysokiej trawie, gdzie dziś przy skraju lasu jadły słonie.

Miauknął głośno, powoli się do nich zbliżając. Nie chciał ich przestraszyć, wolał, żeby wcześniej wiedziały o jego obecności, ale słonie i tak wyczuły jego, niesiony wiatrem, zapach. Te kilka z nich, stojące na czatach, od razu obróciło się w jego kierunku. Wyglądały na niespokojne, ale najwidoczniej komunikowały się między sobą na swój sposób, bowiem szybko uspokoiły się, robiąc mu miejsce. Gdzieś pośrodku stada, jeszcze z daleka, Flo widział przewyższający inne słonie, porośnięty mchem grzbiet Hathiego.

Zawahał się, ale ostatecznie ruszył w stronę największego ze słoni, bo wiedział, że to z nim musiał porozmawiać. Przeszedł pomiędzy tymi majestatycznymi zwierzętami, aż stanął niedaleko ich przywódcy. Skłonił się przed nim z ogromnym szacunkiem.

– Hathi?

Słoń usłyszał go i powoli obrócił się w jego kierunku. Pozostali członkowie jego stada również zaprzestali jeść, a malutki słonik wyjrzał zza nóg swojej matki i zatrąbił radośnie na jego pantery. Został jednak uciszony. Hathi natomiast zbliżył się do niego powoli, skracając ostatnie kilka kroków dystansu, a gdy zatrzymał się, jedynie spojrzał na niego z góry, czekając.

Florian spojrzał na słonika i uśmiechnął się w myślach, zanim ostrożnie usiadł, wciąż z lekko pochylonym pyskiem.

– Potrzebuję cię... was. Dżungla was potrzebuje – powiedział łagodnie. – Jeśli mi nie pomożecie... ludzie zniszczą większą część dżungli. Tylko wy... wy jesteście w stanie ich pokonać – dodał, zanim opowiedział o ogromnych maszynach, metalowych potworach, które były już w trakcie niszczenia dżungli...

Hathi słuchał go z największą uwagą, jedynie lekko poruszając uszami raz na jakiś czas. Pozostałe słonie wydawały się natomiast bardziej niż zaniepokojone, może nawet wzburzone. Nikt od wielu, wielu lat nie prosił słoni o coś takiego.

Gdy pantera w końcu wyjaśniła wszystko, pomiędzy słoniami rozpoczęła się zawzięta dyskusja... i nic nie wskazywało na to, by była ona przyjemna i przyjazna. W końcu Hathi uciszył swoich pobratymców, dmąc głośno w trąbę, a potem zbliżył się do Flo i skupił na nim swój wzrok. Przez dłuższą chwilę zmienny nie był w stanie odczytać intencji słonia, aż wreszcie...

– Mój lud nie chce mieszać się w wasze sprawy – Hathi przemówił, a jego głos był głęboki i potężny. – Ale mamy dług do spłacenia.

– Dżungla jest także waszym domem – przypomniał mu, wyraźnie drżącym głosem. Rozejrzał się, zanim znów skupił spojrzenie na Hathim. – Czy to znaczy... czy to znaczy, że nam pomożecie...?

Tym razem słoń nie odpowiedział mu jednak, tak jakby znów zamilkł, być może na następne kilkanaście lat. Odwrócił się natomiast w kierunku swojej rodziny i głośno zadął w swoją trąbę, czym po chwili odpowiedziały mu inne słonie... i powoli ruszyli w dżunglę.

Florian zawahał się, ale ostatecznie ruszył za nimi. Od samego początku wiedział, dokąd zmierzają – do części dżungli wyciętej przez ludzi i buldożery. Byli już bardzo blisko, gdy pod własnymi łapami poczuł, jak trzęsie się ziemia... i nie była to wcale sprawka bez pośpiechu poruszających się słoni. Nagle, dosłownie znikąd, spomiędzy drzew wybiegły nosorożce, które musiały usłyszeć wezwanie Hathiego... i odpowiedziały na nie swoim przybyciem. Tylko jeden z nich zatrzymał się na moment, aby spojrzeć na największego słonia, zanim pobiegł dalej, a Hathi znów głośno zadął w trąbę, dając tym samym swojemu stadu znak. Mały słonik wraz ze swoją matką pozostali z tyłu, razem z Florianem, a całe stado ruszyło, by raz na zawsze pozbyć się najeźdźcy z dżungli.

Powrót do korzeni - Opowieść o Tygrysie i Śnieżnej Panterze. Tom 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz