XXXV. Dobry król

126 20 4
                                    

Przemienili się w koty, bowiem tak było im łatwiej oraz swobodniej się poruszać. W pierwszej kolejności udali się do leża wilków, gdzie spędzili trochę czasu. Zastali tam bowiem nie tylko Raanee ze szczeniakami, ale również Nishita ze swoim partnerem. Wkrótce zjawił się Tengah, a gdy przedstawili mu swój plan, był równie sceptycznie nastawiony.

– Wiesz, że wataha zawsze pójdzie za tobą – oznajmiła Raanee, również uczestnicząc w tej dyskusji. – Ale nie mamy szans przeciwko hienom. Mają nad nami ogromną przewagę liczebną.

– Tak, wiem – zapewnił Kiran. – Dlatego nie zamierzam walczyć z hienami. Wiem, że nie pozbędziemy się ich stamtąd, póki Rakesh... – żyje, chciał powiedzieć, jednak to słowo nie chciało przejść mu przez gardło.

Florian czuł straszny niepokój i uważał, że było zdecydowanie za wcześnie, by konfrontować się z Rakeshem. Wiedział jednak, że jeżeli nie pójdzie ze swoim partnerem... Nie, nie mógł puścić go samego. To nie wchodziło w grę.

– Powinniśmy niedługo iść – oznajmił cicho i podniósł się. Spojrzał na Tengaha, a potem Raanee. Wiedzieli, jak wiele ryzykował, uczestnicząc w tym. Nie chodziło przecież tylko o jego życie...

– Naprawdę nie powinieneś się w to mieszać, Flo – oznajmił Tengah, ale również się podniósł.

– Flo jest zmiennym, więc tylko on będzie w stanie znaleźć... to, co ukrył Jeremiah – odpowiedział Kiran, doskonale zdając sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie się z tym wiązało.

Białowłosy już nic na to nie odpowiedział. Ta wyprawa była niebezpieczna dla nich wszystkich, a przede wszystkim dla dziecka, o którego istnieniu Kiran nie miał pojęcia. Zbliżył się jedynie do Tengaha i otarł o jego pysk, nie chcąc, by lampart się martwił.

– To na twoją odpowiedzialność – powiedział Tengah, patrząc Kiranowi prosto w oczy... A potem ruszyli.

Rozdzielili się w pewnej odległości od świątyni – Tengah i Florian mieli zakraść się od tyłu, a jakby tego było mało, pantera musiała wytarzać się dokładnie w błocie, którego pełno było w dżungli po ostatnim deszczu. Wyglądał teraz trochę jak mniejszy i bardziej brązowy brat Tengaha. Kiran zaś ruszył do świątyni przodem, podążając dobrze mu znaną drogą do miejsca, które niegdyś było jego domem, a teraz...

Był środek dnia i większość hien, o ile nie wszystkie, odpoczywały w swoim leżu. Dotarł więc na miejsce bez problemu, skradając się pod wiatr. Przemienił się, by nie rzucać się tak bardzo w oczy, i zatrzymał się pod wyrwą w ścianie, zaglądając do środka.

Świątynia była pełna hien. Zwierzęta odpoczywały, niemal jedna na drugiej. Niektóre obgryzały kości, inne raczyły się posiłkiem. Rakesh natomiast leżał na podwyższeniu niczym dumny władca.

– Czy nie jestem dla was dobrym królem? – Mówił, być może do hien, a być może sam do siebie. – Dałem wam tysiąc razy więcej niż to, co kiedykolwiek dostaliście od Kirana i Jeremiaha. Niemal cała dżungla i wszystkie zwierzęta należą do was – powiedział, a część hien odpowiedziała mu swoim jazgotem. – Możecie polować, kiedy chcecie. Jeść, ile chcecie. Obawialiście się myśliwego? Rozwiązałem wasz problem – wymieniał, a dopiero wówczas Kiran dostrzegł, że łapa Rakesha spoczywała na już niemal gołej, obżartej ze wszystkiego, co tylko się dało, czaszce myśliwego.

Niemal poczuł mdłości, gdy obserwował i słuchał tego wszystkiego. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że zwierzęta faktycznie przestały skarżyć się na myśliwego... który go postrzelił. Dotknął swojego boku, wyczuwając bliznę. Rana wygoiła się, ale bok czasem nadal mu dokuczał.

Powrót do korzeni - Opowieść o Tygrysie i Śnieżnej Panterze. Tom 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz