XXVI. Kiran

113 18 2
                                    

W budynku panowała absolutna cisza. Nikłe światło paliło się tylko w gabinecie Jeremiaha, gdzie na fotelu siedziała Shanti, z nogami podciągniętymi ku górze... i przysypiała. Obudziła się jednak, słysząc otwierane drzwi, i wyjrzała na korytarz.

– Flo, bogom niech będą dzięki – odetchnęła z ulgą, zanim ujrzała panterę śnieżną... i dech aż zaparło jej w piersiach.

Pantera śnieżna miała przewieszoną przez ciało całkiem sporą torbę, ale nawet to nie odbierało jej elegancji oraz... uroku. Była przepiękna, choć wyraźnie wiekowa. Usiadła i przekręciła głowę, wpatrując się w Shanti.

Białowłosy uśmiechnął się delikatnie, choć słabo, gdy dostrzegł i usłyszał dziewczynę. Sięgnął po spodnie, leżące na schodach i szybko wciągnął je na tyłek, zanim przeszedł obok Shanti, aby pójść do swojego partnera, za którym tak bardzo się stęsknił.

Gdy wszedł do gabinetu, ujrzał mężczyznę na leżance, przykrytego kocem... I wyglądającego jeszcze gorzej, niż wcześniej. Pomimo gorączki, jego skóra była jasna, blada, przez swój naturalnie ciemniejszy odcień niemal szara. Wyglądał absolutnie bezbronnie, jego włosy były mokre od potu, podobnie jak skóra. Na wieszaku na ubrania przysuniętym do mebla Shanti zawiesiła dwie kroplówki oraz pustą już torebkę krwi.

Serce Floriana po raz kolejny pękło. Podszedł do niego szybko i dotknął rozpalonego czoła, zanim złożył na nim czuły pocałunek. Pogłaskał jego głowę, włosy mokre od potu... I zacisnął mocno powieki, próbując zapanować nad łzami.

W tym samym czasie, Shanti wciąż uważnie przypatrywała się Duchowi Gór.

Jesteś zmienną, prawda? – Zapytała niepewnie po hindusku, zwracając się do pantery. – Pomożesz Kiranowi...?

Pantera kiwnęła głową, a po chwili na jej miejscu pojawiła się starsza, białowłosa kobieta. Pospiesznie wyciągnęła z torby starą, choć czystą sukienkę i ubrała ją.

Zrobię wszystko, by pomóc tygrysowi – odpowiedziała. – Ale małą panterą też trzeba będzie się zająć.

Shanti pokiwała głową.

– Chodźmy – poprosiła, prowadząc zmienną do gabinetu. Zatrzymała się z boku, patrząc na białowłosego i jego partnera, i aż zakłuło ją w piersi. – Myślałam, że umrę, gdy musiałam założyć mu wenflon – oznajmiła, zaplatając luźno ręce na piersi. – Udało mi się kupić czyste opatrunki, kilka kroplówek i leków... Podałam mu antybiotyk i kilka razy oczyszczałam ranę, ale wciąż ma ponad czterdzieści stopni gorączki – wyszeptała, nawet nie wiedząc, kiedy ściszyła głos. Powiedziała to po angielsku do Floriana.

Anthony wyglądał po prostu źle. Zgodnie ze swoimi słowami, Shanti podała mu antybiotyk... ale na razie nic nie wskazywało na to, by mu się polepszyło. Wręcz przeciwnie. Niepokój ogarniający Floriana ani trochę nie złagodniał, tak jakby z każdą kolejną minutą Anthony mu się wymykał, jakby było go coraz mniej...

Słuchał Shanti, choć nawet na nią nie spojrzał. Jego drżąca dłoń znów pogłaskała spocone włosy zmiennego, a kątem oka dostrzegł, jak zmienna pantera wyciąga ze swojej torby mały słoiczek z jakąś mazią. Wyszła na moment, aby umyć ręce, a gdy wróciła, odkręciła słoiczek i bez słowa posmarowała mazią tę okropną ranę.

Trzeba zaparzyć zioła – odezwała się po hindusku. – I trzeba też nakarmić panterę, dziecko na pewno jest bardzo głodne, a on nic nie jadł – dodała i zerknęła na Shanti.

Dziewczyna od razu pokiwała głową, gdy tylko usłyszała te słowa. Już za dnia, zaraz po tym, jak wróciła z apteki i zajęła się Tonym, poszła na moment do domu, aby przynieść i szykować dla Floriana jedzenie na później. Właściwie, zrobiła to jej matka, a Shanti jedynie upakowała wszystko odpowiednio, aby Flo mógł później przechowywać to przez kilka dni. Od razu udała się do kuchni, aby przygotować dla niego ciepły posiłek.

Powrót do korzeni - Opowieść o Tygrysie i Śnieżnej Panterze. Tom 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz