XI. Macierzyństwo

191 21 9
                                    

Nie mogli zostać długo, bo zbliżał się wieczór, a oni mieli do pokonania całkiem spory kawałek. Zmienna nie mogła opowiedzieć im zbyt wiele, ale dowiedzieli się, że mieszkała tu sama i rzeczywiście była pewnego rodzaju strażniczką, a raczej – mostem pomiędzy dżunglą a panterami śnieżnymi, które żyły w górach. Gdy jej potrzebowały, zawsze była gotowa im pomóc.

– Jeżeli wasz przyjaciel będzie czekał do zmroku, to musicie już iść – powiedziała i dźwignęła się na cztery łapy. Podeszła jeszcze do nich, do Flo, a on uniósł łeb i ich pyski otarły się o siebie. – Uważaj na siebie, maleńka pantero – poprosiła łagodnie. – Nosisz w sobie prawdziwy cud – dodała.

– Będę uważał... na nas – obiecał jej.

Kiwnęła łbem i spojrzała na tygrysa.

– Pilnuj ich – mruknęła. – I przyjdźcie jeszcze kiedyś do mnie.

Anthony obserwował pożegnanie panter z rozczuleniem, ale naprawdę wierzył w to, że jeszcze tutaj wrócą. Że wszystko skończy się dobrze... I poradzi sobie z Rakeshem. Pokona go.

– Będę – zapewnił i również pożegnał się ze zmienną, choć nie tak czule. Potem w ciele kotów opuścili jaskinię. – Przemień się – powiedział do Flo, kładąc się na ziemi, aby mógł usiąść mu na plecach.

Było już naprawdę zimno, więc białowłosy bardzo szybko założył swoje ubrania i zarzucił plecak na plecy, zanim wspiął się na grzbiet swojego tygrysa. Objął go mocno i wtulił się w niego, zanim ruszyli.

– Kawałek pójdę z wami – oznajmiła pantera, towarzysząc im jeszcze przez jakiś czas.

Aż do ich rozstania milczeli. Nie musieli jednak używać żadnych słów – wśród zwierząt ten rodzaj bliskości w ciszy był w pełni wystarczający. Gdy nadszedł ten moment, kiedy pantera nie mogła już iść dalej, Anthony zatrzymał się i spojrzał na nią.

– Do zobaczenia wkrótce... – zaczął, ale urwał pod koniec. – Jak masz na imię?

Zmienna wycofała się, patrząc na nich z błyskiem w jasnych ślepiach.

– Jestem Duchem – odpowiedziała mruknięciem, zanim obróciła się i pobiegła w drogę powrotną, do swojej małej jaskini.

Odprowadzili ją spojrzeniem, nim tygrys, już znaną drogą, zszedł z gór. Słońce niemal całkowicie zaszło, gdy w końcu wyszli na płaską równinę porośniętą wysoką trawą, a tam, na środku ścieżki, leżała odpoczywając czarna pantera. Tengah usłyszał ich kroki już chwilę wcześniej i poderwał się, zmierzając w ich kierunku.

– I... i co? – Zapytał, bowiem wyrazy ich twarzy były nieodgadnione. Uśmiech Flo pozwolił mu jednak sądzić, że chyba nie było tak źle... – Czujesz się już lepiej?

– Wróćmy do świątyni – poprosił tygrys, obdarzając przyjaciela nieodgadnionym spojrzeniem. – Tam Florian wszystko wam opowie.

Chłopiec zacisnął lekko palce na futrze tygrysa, zanim znów się położył.

– Razem im o tym opowiemy, Tony – szepnął do swojego partnera.

Tygrys kiwnął swoim wielkim łbem, znów czując tak wiele emocji na raz. Czuł niesamowitą ekscytację, tak jakby w brzuchu miał tysiące motyli, ale też... denerwował się. Jak mieli im o tym opowiedzieć...?

Tengah nie pytał więc o nic więcej. Już po zmroku dotarli do świątyni, w której odpoczywała większość wilczej watahy. Była tam również Bora, która ze zniecierpliwieniem oczekiwała ich powrotu.

Florian był szczęśliwy, ale zaczął się denerwować. Nie miał pojęcia, jak zwierzęta zareagują na tę wieść, bo mogli go przecież uznać za jeszcze większego dziwoląga. A do tego... nie chciał mówić wszystkim, jeszcze nie teraz. Chciał podzielić się z tymi, którzy Kiranowi byli najbliżsi... Gdy weszli do środka, ostrożnie zsunął się z grzbietu swojego partnera, ale objął go jeszcze na moment i pocałował w pysk, zanim rozebrał się i przemienił. Potem bardzo szybko znalazł się przy starej lamparcicy.

Powrót do korzeni - Opowieść o Tygrysie i Śnieżnej Panterze. Tom 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz