Rozdział 3

187 8 0
                                    

  Obudziłam się tak jak zawsze czyli o 5.45. Nie dało rady, żebym wstawała później, nawet gdy to nie ja w danym dniu miałam biec do labiryntu. Po prostu mój wewnętrzy zegar zakodował, że tak trzeba i już. Pikolony krótas. Często chodziłam przez to budzić tych którzy mieli w ten dzień biec do labiryntu, mimo, że mogli spać 10 min dłużej. Niby wredne, ale dzięki temu mogli wrócić wcześniej. Wtedy miałam pewność, że zdążą wrócić przed zamknięciem wrót.
Wstałam, ubrałam tak jak zawsze moje ulubione czarne spodnie, glany, sportowy stanik i sprawną szarą koszulkę. Na plecy zarzuciłam mały plecaczek, który zapięłam na klatce piersiowej. Nosiłam w nim coś do pisania, kartkę papieru - w razie gdyby trzeba było coś zanotować - butelkę wody i coś na ząb. Spojrzałam na zegarek : 6.00. Czas obudzić świeżucha, pomyślałam.

***

Wyruszyliśmy jak tylko wrota się otworzyły. Starałam się nie używać stu procent swoich możliwości, żeby Njubi mógł przyswoić chociaż drogę powrotną, ale tak jak myślałam wcześniej, biegacz z niego średni.
Coś się jednak zmieniło. Shane zachowywał się zupełnie inaczej niż w Strefie. Biegł kilka kroków za mną, odzywał się tylko wtedy, gdy zadałam mu pytanie.
Widocznie labirynt zmienia ludzi, pomyślałam ironicznie.
Po kilku kolejnych minutach wreszcie dotarliśmy pod sektor 4. Tam zaczęłam mu tłumaczyć podstawowe rzeczy.


- Sektor 4 był otwarty wczoraj. Teraz jest zamknięty, ponieważ dzisiaj kolej na 7, jutro 2 i tak dalej. Niektóre korytarze natomiast...- urwałam nagle obróciłam się w jego stronę.
Był co najmniej jakiś krok ode mnie, ale to nie to najbardziej mnie zaniepokoiło. Jego oczy, które jeszcze wczoraj śmiały się do wszystkich, w tym momencie ukazywały tylko jedno: szaleństwo, a w połączeniu z upiornym uśmiechem na ustach wyglądał tak przerażająco jak Dozorca.
- Shane co się d...- zaczęłam, ale nie dane mi było dokończyć.


Shane zgotował mi prawego sierpowego tak mocno, że zatoczyłam się do tyłu wprost na ścianę sektoru. Zanim udało mi się otrząsnąć, podbiegł do mnie i zdzielił jeszcze raz tak samo, po czym złapał za szyję i zaczątek dusić. W głowie szumiało, jego ręce zaciskały się mocniej na mojej szyi, a ja byłam w totalnym oszołomieniu i panice. Patrzyłam przez łzy w jego pełne szaleństwa oczy. Nie wypowiedział do mnie żadnych słów, po prostu mnie dusił. Jakby to było jedynym celem w jego życiu. Na myśl przyszło mi, że po trzech latach spędzonych w niebezpiecznym labiryncie, zostanę uduszona przed drugiego człowieka.
To zadziałało na mnie jak zapalnik. W tamtym momencie wyparował ze mnie cały strach, a pojawiło się tylko jedno: czysta furia. U ułamku sekundy z całej siły kopnęłam go kolanem w czuły punkt, przed co jęknął i natychmiast mnie puścił, osuwając się na kolana i trzymając za bolące miejsce. W tym czasie zdążyłam nabrać kilka głębokich wdechów by móc przejść do kontrataku. W tamtej chwili trzeźwe myślenie przysłonił mi gniew i jedyna myśl w głowie: zabij. Tak więc zrobiłam. Zaserwowałam mu cios w szczękę, po czym popchnęłam go nogą tak, że z jękiem wylądował na ziemi. Wtedy już wiedziałam że nie miał szans. Doskoczyłam do niego i usiadłam mu na brzuchu. Na zmianę zaczynałam go okładać pięściami po całej twarzy, aż wreszcie przypomniałam sobie o nożu, który zawsze trzymałam przy biodrze, zasłoniętego koszulką. Szybko sięgnęłam do niego wykonałam gwałtowny zamach. Było już blisko zakończenia jego żywotu, ale kiedy napotkałam jego spojrzenie to w ostatniej chwili zatrzymałam nóż centymetr od jego oka. Było tam tym razem wiele emocji: strach, zdezorientowanie i... poczucie winy? Przez chwilę nie wiedziałam co się dzieje. Gwałtownie z niego zeszłam i odskoczyłam od niego.
Chciałam go zabić, pomyślałam rozpaczliwe, patrząc na nóż, który do tej pory bardzo mocno ściskałam.
Oddychałam bardzo szybko. Serce kołatało mi w piersi, a dłonie drżały jak po podróży w Pudle. Zerknęłam szybko w stronę Shane'a, który z jękiem podniósł się do siadu, a kiedy spojrzał na moją twarz zaczął się rozpaczliwie, ze łzami w oczach tłumaczyć.


- Susan, j-ja nie wiem, c-co się stało! J-ja tego nie kontrolowałem!... N-nie widziałem co robię...- zaczął gorączkowo się tłumaczyć.


Natomiast ja nie wiedziałam, czym byłam bardziej przerażona. Tym, że to on chciał mnie zabić, czy tym, że to ja chciałam go zabić...


- Zamknij purwa twarzostan, krótasie!- wrzasnęłam nagle rozpaczliwe.
Ten momentalne zamilkł i spojrzał na mnie że strachem.
- Teraz wracamy do Strefy. Masz biec pół metra przede mną i ani centymetra bliżej lub dalej. Jeśli coś odpikolisz to rozpłatam ci gardło. Rozumiesz?!- warknęłam.
Ten tylko pokiwał rozpaczliwe głową, blady jak ściana labiryntu.

***

  Wbiegliśmy do Strefy po 15. Nigdy jeszcze nikt nie wracał tak wcześnie z labiryntu, więc zwróciliśmy na sobie uwagę większości streferów, a być może i całej Strefy.
Szczerze? W tamtym momencie nie wiedziałam co powinnam ze sobą zrobić. Co powinnam zrobić z tym całym klumpem.
Nogi same zaczęły mnie nieść w stronę Plastra. Ból twarzy który, w tamtym momencie zaczęłam odczuwać, gdy zeszła ze mnie adrenalina, przeszkadzał mi w podjęciu jakichkolwiek działań. Shane'a olałam totalnie. Był w zdecydowanie gorszym stanie ode mnie i widział do czego jestem zdolna, więc byłam pewna, że nie będzie kłamał albo w ogóle nic nie powie.
Kiedy byłam w połowie drogi do Jeff'a kątem oka zauważyłam zbliżające się do mnie z daleka spore grono. Automatycznie przyspieszyłam kroku.
Otworzyłam drzwi do leczniczy, ale trochę zbyt gwałtowne co spowodowało, że trzasnęły o wewnętrzną ścianę przez co Jeff o mało nie spadł z krzesła.


- Susan czemu tak wcześnie wróci... Purwa co ci się stało?!- gwałtownie podniósł się z krzesła, biorąc mnie za rękę i sadzając na łóżku.
- Ja... Wbiegłam na ścianę...- to było pierwsze co mi przyszło do głowy. Niezwykle kreatywne.
- Aha i to spowodowało głębokie rozcięcie wargi i siniaka na pół twarzy?- dopytywał się nieprzekonany.
Usiadł obok mnie i zaczął czyścić moją ranę wacikiem nasączonym jakimś klumpem.
-Tsk...- syknęłam kiedy substancja zetknęła się z moją raną na wardze.
- Skoro boli to znaczy, że żyjesz - rzucił niewzruszony Jeff.
- Niezmiernie się z tego powodu cie...- nie dane mi było dokończyć, gdyż do środka weszli kolejno Newt, Alby i Gally. Za nimi mogłam dostrzec też innych.
- Ja pikolę...- rzucił zszokowany Newt- Co ci się purwa stało?!
Spojrzałam na nich, a gdy mój wzrok spotkał się ze spojrzeniem Gally'ego widziałam w nich tylko jedno: chęć mordu.
- Zabiję go- powiedział zimno i zanim przetworzyłam sens jego słów, już go nie było.
- Cholera, Gally stój!- wstałam gwałtownie i przepchnęłam się przez stojących w progu chłopaków.


Na zewnątrz dział się totalny sajgon. W pierwszej chwili widziałam dobiegającego do Shane'a Gally'ego, a w drugiej jak Gally okładał leżącego na ziemi Shane'a. Zaraz potem podbiegli do nich inni i zaczęli rozdzielać. Za mną pojawił się Alby i Jeff. Newt pobiegł wcześniej do pomocy w rozdzieleniu. Krzyczał coś do Gally'ego, ale ja nie zdołałam już usłyszeć, co dokładnie. Mój oddech przyspieszył, a przed oczami zaczęły pojawiać się ciemne plany. Gwałtownie zatoczyłam się do tyłu i gdyby nie ramiona Alby'ego to prawdopodobnie przywaliła bym głową o beton. Zdążyłam tylko usłyszeć swoje imię, zanim wpadłam w odmęty swojego umysłu.

Everything will be fineOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz