Rozdział 21

106 4 0
                                    

Pov. Susan

Wbiegłam do ciemnego labiryntu, nie oglądając się za siebie. Przemierzałam korytarze, słysząc za sobą warczenie i tarcie metalu.
To będzie niezwykle szlachetna śmierć, pomyślałam ironicznie, ostro skręcając w kolejny korytarz. Obejrzałam się lekko za siebie, cały czas biegnąc.

Nie ma ich.

Wyhamowałam i oparłam dłonie na kolanach, ciężko oddychając. Zamknęłam oczy i wsłuchałam się w otoczenie. Chciałam się upewnić jak bardzo byłam w dupie.
Wdech...wydech...Wdech...Zgrzyt metalu...Wydech.... Warczenie.

Tylko jeden.

Ruszyłam znowu przed siebie, gdy potwór wybiegł zza zakrętu.
Zawzięty dupek, podsumowałam w myślach.
Biegłam co sił. Obejrzałam się znowu za siebie i widziałam, że mam nad nim lekką przewagę, co mnie zdziwiło. Jednak nie zamierzałam się nad tym teraz rozwodzić, gdyż miałam ważniejsze rzeczy do roboty.
Dobiegłam właśnie do skrzyżowania i miałam skręcić w prawo, ale szybko mi przeszło z tym pomysłem bo właśnie z tego korytarza biegł na mnie drugi Dozorca.

- Purwa mać! - przeklęłam siarczyście.

Musiałam przez to biec prosto, bo nie wyrobiła bym się na zakręcie. Tym razem miałam dwóch dupków za sobą.
Cholera, cholera, cholera! Myślałam gorączkowo, co zrobić. Nie było to łatwe bo możliwości nie było za wiele. Nie musiałam nawet pikolonego noża, żeby się obronić. Skręciłam znów i znów, przed co miałam kolejną przewagę. Wpadłam do kolejnego korytarza i gwałtownie się zatrzymała, przed co prawie pocałowałam beton.

Ślepy zaułek...

Obróciłam głowę nasłuchując, gdzie byli moi oprawcy. Wiedziałam już, że tym razem już nie uda mi się uciec. W tamtej chwili poczułam, że naprawdę czekała mnie śmierć...
Wreszcie przestanę uciekać, pomyślałam, zmęczona tym wszystkim.
Jednak nie chciałam się poddać bez walki. Podbiegłam do końca korytarza i czekałam, co nie trwało długo. Najpierw usłyszałam wrzaski, a później zobaczyłam go w całej swojej okazałości. Stanął na drugim końcu korytarza. Spięłam wszystkie swoje mięśnie na jego widok. Nim przywitałam śmierć, przywołałam w głowie twarze bliskich mi osób.

Alby.
Newt.
Chuck.
Thomas.
Patelniak.
Winston.
Jeff.
Gally.

Nawet nie poczułam, kiedy jedna samotna łza poleciała mi po policzku. Kiedy wreszcie na mnie ruszył, wiedziałam jedno.

Teraz wszystko się skończy...

Pov. Thomas

Dwóch streferów wlekło mnie, podczas gdy trzeci - co zdążyłem dyskretnie zauważyć -prowadził Teresę. Udawałem nieprzytomnego, bo było to częścią planu. Newt miał dać znać Gally'emu, że był neutralny odnośnie tego, co się z nami stanie. Nie wiedzieliśmy, co ten wariat planuje, więc spodziewaliśmy się wszystkiego. Po kilku minutach marszu, streferzy rzucili mnie na ziemię. Zebrałem wszystkie reszki samokontroli, żeby nie jeknąć z bólu.
- Jaka szkoda - usłyszłem głos Gally'ego. Zapewne mi się przyglądał.

- Gally...- rzucił nagle jeden ze streferów, chyba był to Winston - To nie w porządku. A jeśli on ma rację?
- I zabierze nas do domu?- powiedział inny.
- Jesteśmy w domu, jasne?! - odpowiedział mu pewnie Gally- Nie chcę skreślać następnych imion.
- Myślisz, że wygnanie nas coś zmieni?- wtrąciła się Teresa.
- Nie. To nie wygnanie tylko ofiara.
Co?
-Co? - zapytała zdezorientowana dziewczyna- Poczekajcie!
Słyszałem, jak próbuje się wyrwać z łap strefera.
- Myślisz, że wypuszczę go po tym, co zrobił? - rzucił z irytacją Gally - Patrzycie! Zobaczcie, co się stało ze Strefą! To jedynie wyjście. Gdy Dozorcy dostaną to, czego chcą, wszystko będzie jak dawniej.
- I wy go słuchacie!? - rzuciła oburzona Teresa - Nie stójcie tak! To wariat!
- Zamknij się-
- Dozorcy i tak wrócą - nie dała sobie przerwać - Wciąż będą wracać, aż wszyscy zginiecie!
- Zamknij się! - krzyknął wkurzony Gally - Związać go!... Słyszycie? Zwiążcie go!
Poczułem jak do mnie podeszli. Złapali mnie za ramiona i zaczęli podnosić. Wybrałem odpowiedni moment, w którym wyrwałem się z ich słabego uścisku i przywaliłem jednemu z nich w brzuch. Wyrwałem mu włócznię z dłoni i przywaliłem nią drugiemu. Newt w tym czasie obezwładnił innego strefera i uwolnił przywiązaną Teresę. Zdążył jeszcze zatrzymać Gally'ego, grożąc mu maczetą. Staliśmy na przeciwko siebie. Ja, Teresa, Newt, Patelniak, Chuck mierzyliśmy się wzrokiem z Gally'im.

- Co za niespodzianka - rzucił zaskoczony. Widać było po nim, że takiej zdrady się nie spodziewał.
- Wy nie musicie, ale my idziemy - powiedziałem, mierząc włócznią do reszty Streferów. Kto chce iść, ma ostatnią szansę.
- Tylko was straszy - zwracał się do nich Gally.
- Nie muszę bo już się boicie. Ja też. Ale wolę ryzykować tam, niż tkwić tutaj. Nie powinniśmy tu być. To nie jest nasz dom. Zamknęli nas tu. To pułapka. Tam mamy wybór. Stąd można wyjść. Wiem to- patrzyłem na nich po kolei. Widziałem w ich oczach wachanie i nie myliłem się. Po chwili kilku streferów zaczęło przechodzić na naszą stronę.
- Wybacz, stary - powiedział ze skruchą jeden z nich do Gally'ego i przeszedł na naszą stronę.
- Gally, to koniec - puściłem włócznię, patrząc na zagubionego chłopaka - Chodźcie z nami - naprawdę chciałem żeby poszli z nami. Naprawdę chciałem, żeby Gally poszedł z nami. Był jak był, ale nawet on zasługiwał na wolność. Patrzyłem na niego, mając nadzieję, że zmieni zdanie. Niestety na marne.

- Powodzenia z Dozorcami- powiedział tylko, rzucając nam połowicznie kpiący uśmiech. Jednak jego spojrzenie mówiło, że już ne był do końca pewny swojej racji.

Nie powiedziałem już nic więcej. Przynajmniej próbowałem. Miałem czyste sumienie. Podkręciłem jeszcze głową z zrezygnowaniem, nim ruszyliśmy do labiryntu.

- Tędy! - skręciłem w lewy korytarz.

Biegłem na początku grupy bo tylko ja znałem drogę. Biliśmy już blisko kolejnego skrzyżowania, za którym miały nam się ukazać Ostrza- Już niedaleko- biegłem, oglądając się na grupę - Trzymajcie się blisko i nie zgub- - nie dokończyłem bo coś,a raczej ktoś z dużym impetem na mnie wbiegło, przez co przeturlałem się na ziemię, a razem ze mną to coś. Przywaliłem trochę głową o ziemię, więc zanim doszedłem do siebie, inni zdążyli ogarnąć, co się dzieje.

- TAK! - usłyszałem pełen euforii krzyk Chuck'a. Pomrugałem kilka razy i spojrzałem w jego stronę.

Dobrze, że leżałem bo to co zobaczyłem zwaliło by mnie z nóg. Ujrzałem Chuck'a siedzącego na ziemi, przytulającego... Susan. Dziewczyna gładziła go po włosach i całowała po głowie. Byłem w tak ogromnym szoku, że nie mogłem myśleć.

Ona żyje.

Tylko tyle wpadło mi do głowy, nim gwałtownie się poderwałem i również zamknąłem dziewczynę w silnym uścisku. Reszta streferów ruszyła za mną.
- Jak?- zapytałem drżącym z emoji głosem spoglądając zamglonym wzrokiem w orzechowe oczy dziewczyny. Nawet nie wiedziałem, kiedy zacząłem płakać.
- Daj mi chwilę, Tommy- powiedziała z uśmiechem, łapiąc oddech - Daj mi się wami nacieszyć...

Everything will be fineOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz