Rozdział 6

156 10 0
                                    

 Siedziałam niedaleko Wrót, kiedy zobaczyłam jak Ben i Matt wbiegli do Strefy... Bez Shane'a. Kiedy chłopaki mnie zobaczyli to ruszyli szybkim krokiem w moją stronę. Pierwszy był przy mnie Ben, którego zamknęłam w silnym uścisku.

- Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że żyjesz - wyszeptał w moje włosy w taki sposób, że z dostałam gęsiej skórki. Trochę za długo to trwało bo usłyszeliśmy chrząknięcie Matt'a. Ben wreszcie odkleił się ode mnie i drugi sztamak mógł się również ze mną przywitać.

- Co z Shane'em? - zapytałam nim któryś zdążył cokolwiek powiedzieć, choć spodziewałam się co mogło mi powiedzieć.
- Znaleźliśmy tylko zakrwawione i poszarpane ubranie w sektorze 2.

Niby przewidywałam, co się z nim stanie, ale jakaś część mnie miała nadzieję, że może uda mu się przeżyć. To nie tak, że byłam jakąś masochistką i żałowałam swojego oprawcy. Po prostu, gdy przypominałam sobie w głowie obraz jego dezorientacji i strachu to w jakimś stopniu czułam, że to nie była jego wina. On po prostu był pionkiem w tej grze.
Spojrzałam na nich pustym wzrokiem i pokiwałam głową. Musiałam odciąć się na chwilę od tego wszystkiego. Przemyśleć w spokoju. Postanowiłam udać się do swojej pierwszej bazy. Nad jezioro. Kiedy ruszyłam, Ben złapał mnie delikatnie za ramię.

- Wiesz, że to nie twoja wina - powiedział przejęty.
- Nie wiesz tego. Gdybym spróbowała z nim porozmawiać, a nie uciekać do Strefy jak pikolony tchórz to może wszystko potoczyło by się inaczej. Może wtedy by żył.
- On cię prawie zatłukł!- powiedział z irytacją  Ben - Jestem pewien, że większość chciała by go wygnać.
- Może...- odpowiedziałam po chwili ze smutkiem - Ale przed te parę dni był streferem, był członkiem naszej rodziny, a ja jako jedna z pierwszych byłam za niego odpowiedzialna.
Odwróciłam się szybko, aby nie zauważyli zbierających się łez i ruszyłam biegiem przed siebie.
- Stój - Matt złapał Ben'a za ramię kiedy próbował ruszyć-  Musi ochłonąć.

***

  Nie wiem ile już tutaj siedziałam. Szum wody w jakiś sposób koił moje nerwy, przez co nie chciałam stąd odchodzić. To miejsce zawsze wydawało mi się jakby z innego świata. Jakby nigdy nie należało do Strefy.
Może poza labiryntem nic nie ma. Może Strefa to tak naprawdę jedyne, bezpieczne miejsce, zastanawiałam się.
Nie miałam jednak takiej pewności. Zwiad po labiryncie wydawał się jedyną opcją. Tylko ile ofiar jeszcze pochłonie to miejsce nim ktokolwiek postawi stopę poza labiryntem?
Moje rozmyślnie przerwał szelest krzaków i czyjeś kroki. Po chwili z gąszczu wyłonił się...Newt.

- Wszyscyśmy się martwili, że cię tak długo nie bo zaczęłaś tu budować jakąś fortecę i się od nas odgradzasz, księżniczko - powiedział i mrugnął do mnie.
Parsknęłam tylko na jego słowa. Przysiadł się do mnie i razem siedzieliśmy kilka minut, obserwując żyjątka na powierzchni jeziora.
- Tracisz nadzieję - zaczął cicho - Zaczynasz wątpić w siebie i swoje możliwości. Tracisz nadzieję, że stąd wyjdziemy - powiedział, patrząc na mnie.
Spojrzałam na niego zdziwiona.
- No co? To widać gołym okiem. Masz jednak do tego prawo. Byłaś silna przed te pikolone 3 lata, więc chwila słabości to nic złego. Wszyscy to rozumieją i nadal szanują cię tak sam, szefowo - ostatnie słowo wyrazie zaakcentował z uśmiechem.

Nawet nie pamiętałam już od kiedy zaczęli mnie tak nazywać. Mimo, że to Alby był tutaj przywódcą to jednak wszyscy uważali że ja jestem z nim na równi tak samo ważna. Darzyli nas szacunkiem i respektowali nasze decyzje. Jednak dla mnie to Alby zasługiwał na większe pochwały. To w końcu  on przeobraził to miejsce w coś w czym dało się żyć.
- Wiesz, że zbadaliśmy już labirynt. Nic się nie zmienia już od jakiegoś czasu, a my tylko sobie biegamy po korytarzach i łudzimy się, że może jednak coś nas zaskoczy- powiedziałam z goryczą i oparłam głowę na jego ramieniu. Potrzebowałam w tym momencie czyjejś bliskości.

Everything will be fineOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz