Rozdział 5

152 6 0
                                    

Kiedy wszyscy wyszliśmy z Bazy, postanowiłam udać się do kuchni, gdyż usłyszałam jak moje kiszki warczały niczym Dozorca w labiryncie.
W lodówce znalazłam makaron z serem. Powąchałam i stwierdziłam, że jeszcze nadaje się do spożycia. Gdyby nawet było już trochę popsute to też bym zjadła. Tutaj w Strefie staramy się niczego nie marnować, a tym bardziej jedzenia. Nigdy nie wiadomo ile jeszcze będziemy dostawać zapotrzebowanie od Stwórców. Właśnie...

Stwórcy.

W trakcie jedzenia zaczynałam znów rozmyślać nad tym wszystkim. Czy to to właśnie oni zrobili z mózgu Shane'a totalnego klumpa? Jaki mieli w tym cel? Chcieli mnie zatłuc? Tamto wspomnienie pokazało, że potrafię się bronić, więc jeśli oni też to wiedzą to dlaczego to zrobili? Z rozmyślań wyrwał mnie Winston wchodzący do kuchni. Miał na sobie poplamiony od krwi fartuch. Chłopak jako jeden z niewielu mógł pracować jako Rozpruwacz. Zazwyczaj każdy nowy albo rzygał albo mdlał kiedy chłopak pokazywał im jak należy zabić i oporządzić zwierzę. Wszedł i zaczął się rozglądać po kuchni. Ewidentnie czegoś szukał.

- Co się stało, Winston?- zapytałam, żując makaron.
-Ten czarny klump znów zapikolił mi mój ulubiony nóż- odpowiedział mi przejętym głosem, nie zaprzestając poszukiwań.
Dla niektórych mogło by się wydawać to obraźliwe jak Winston nazwał Patelniaka, ale ta dwójka była dość specyficzna. Lubili się tak bardzo jak się nienawidzili i właśnie to było piękne w ich relacji.
- Sprawdź w lodówce - powiedziałam.
Ten spojrzał na mnie z uniesioną brwią, ale wykonał moje polecenie.
- A to krótas...- powiedział, wyjmując swój ulubiony nóż, który był ukryty lepiej niż Gally pod kocem - Skąd wiedziałaś?
- Przypuśćmy, że przypadkowo zostałam wciągnięta do tego niecnego planu ukrycia go, ale przypadkowo puściłam parę z ust- uśmiechnęłam się niewinnie.

Winston tylko pokręcił głową w rezygnacji i usiadł na przeciwko mnie przy stole i spojrzał na mnie już poważniejszym wzrokiem.

- Jak się czujesz?- zapytał.
- Nie boli mnie już aż tak bardzo.
- Pytałem raczej o twoje samopoczucie. Fizycznie wiem, że jesteś twarda, ale każdy może mieć psychicznego doła w takim miejscu, a szczególnie ty po takich wyczynach - spojrzał na mnie wyczekująco, ale nie nachalnie i bez cienia kpiny. Winston również był jednym z pierwszych Streferów. Wiedział o moich zjazdach emocjonalnych, które miałam, gdy byłam sama w Strefie. Myślałam o tym by dobrowolnie zostać na noc w labiryncie na łasce Dozorców lub o tym by wspiąć się na jedną z mniejszych ścian labiryntu i skoczyć. Chyba właśnie takie rzeczy nawiedzają ludzki mózg kiedy jego nadzieja na lepsze jutro się wyczerpuje. Potem jednak postanowiłam działać inaczej, tak jakby na złość Stwórcom. Pomyślałam, że chcieli się mnie pozbyć, więc ja zaczęłam na siłę odsuwać od siebie te ponure myśli. Chciałam w ten sposób pokazać, im że jeszcze się nie poddałam, jeszcze walczę i prędzej Dozorca przyjdzie po mnie do Strefy niż ja do niego.

- Szczerze? Nie wiem jak powinna czuć się osoba po takiej akcji. Nie pamiętam, czy można czuć jednocześnie wiele, ale i być totalnie obojętnym. To nawet dziwnie brzmi - po tym jak zobaczyłam to wspomnienie we śnie to coś się we mnie zmieniło. Myśl, że potrafiłam się bronić w taki sposób dodawała mi więcej odwagi i sprawiała, że nie czułam strachu kiedy myślałam o Shane'ie. Nie powiedziałam jednak nikomu o tym co widziałam. W Strefie nikt nie miał wspomnień i snów, więc nie chciałam wyjść na stukniętą.
- Rozumiem...- odpowiedział po chwilowym zamyśleniu - Jeśli będziesz chciała pogadać lub po prostu powłóczyć się po Strefie to wal jak w dym, szefowa - uśmiechnął się szczerze i zasalutował żartobliwie.
- Dziękuję - odpowiedziałam mu też z małym uśmiechem.
- Ogay - wstał - To ja lecę do roboty bo mi jeszcze świnia spikoli z zagrody albo Patelniak coś znowu zakosi. Nie wiem co gorsze - przewrócił oczami.

Kiedy wyszedł, ja zmęczyłam do końca makaron i poszłam się przejść po Strefie. Postanowiłam być w pobliżu kiedy Ben i Matt wrócą z labiryntu z Shane'm... Lub bez.
Szłam w kierunku Budoli, którzy budą całkiem fajną wieżyczkę obserwacyjną. Nie wiem co ich tak wzięło na podziwianie widoków, ale nie będę im się wpieprzać w robotę. To oni są tu w jakimś stopniu fachowcami od budowania, a nie ja. Tym, który chodził wokół nich i mówił więcej mówił niż robił był Gally, który był ich opiekunem. Czasami nadużywał swojej władzy i się opiepszał, ale efekt pracy zadowalał wszystkich.
Szłam w ich kierunku. Gally stał do mnie tyłem, więc niezauważona oparłam się niedaleko niego i „podziwiałam" ich postępy.

- Witam szefową - powiedział jeden z Budoli -Adam- który pierwszy mnie zauważył i wrócił do pracy.

Gally od razu odwrócił głowę w moją stronę i kiwnął mi na powitanie. Uznałam to za zaproszenie i podeszłam do niego.

- Ciekawa konstrukcja, myślę że będę ją często odwiedzać - zaczęłam rozmowę.
Nie wiedziałam za bardzo co powiedzieć. Wtedy po wyjściu z leczniczy z ręką na sercu mogłam stwierdzić, że faktycznie mógłby zabić Shane'a co napawało mnie niemałym lękiem. Z jednej strony to było dobre, że się o mnie... troszczył? Z drugiej natomiast czasami za bardzo go ponosiło, nawet w małych sprawach.

- To inwestycja dla wybranych, ale masz szczęście, że cię lubię więc się do nich zaliczasz - odpowiedział, a na jego ustach mogłam dostrzec cień uśmiechu.
- Ale mnie zaszczyt kopnął, aż sobie to w kalendarzu zapiszę - odgryzłam się.

Ten tylko prychnął w odpowiedzi. Wołałam nie poruszać tematu tamtej sytuacji, w sumie po co miałabym to robić. Jednak teraz bardzo problematycznym było gadać z nim o czymkolwiek. Gally był trochę jak tykająca bomba, a największym zapalnikiem byłam ja, dlatego zdecydowałam, że na razie ograniczę nasze rozmowy, żeby ochłonął i nie wyżywał się na innych sztamakach.

- Pomógł byś im trochę, widać, że się chłopaki starają, więc ty też nie bądź gorszy- powiedziałam i ruszyłam w kierunku Wrót.

Kiedy obejrzałam się za siebie, zobaczyłam że Gally patrzył w moją stronę ze zmarszczonymi brwiami, a po chwili ruszył do reszty budoli i - ku ich niemałemu zaskoczeniu- faktycznie zaczął im pomagać i nawet się na nich nie wydzierał, a przynajmniej się ograniczał.
Uśmiechnęłam się na ten widok. Może i jestem zapalnikiem, ale widocznie potrafiłam być też i bezpiecznikiem.

Everything will be fineOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz