Pov. Thomas
Kilka obrazów zalało moją świadomość...
- Thomas...- Powiedziała dziewczyna z długimi ciemnymi włosami
- Wszystko się zmieni...- powiedziała starsza kobieta w blond włosach,spiętych w kok.
- Nie bój się, są specyficzni, ale mili. Wszystko będzie dobrze.
- Ale pójdziemy tam razem?
- Razem...
- Jak masz na imię?
- Susan, a ty?
- Thomas...- Thomas...- usłyszałem już na jawie i gwałtownie odtworzyłem oczy. Zobaczyłem nad sobą Alby'ego z palcem na ustach - Chodź - odszedł nim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć. Cicho podniosłem się z hamaka i poszedłem za nim.
- Cisza i spokój co? - zaczął po dłużej wędrówce, w ręku niósł nóż, który nieco mnie niepokoił - Ale nie zawsze tak było... Wielu zgubił strach i panika, a czasami ktoś krzywdził drugiego. Teraz jednak jest lepiej.
- Dlaczego mi to mówisz? - nie rozumiałem do czego dąży.
- Bo ty jesteś inny...Ciekawy - wyciągnął nóż i włożył go do mojej dłoni - Jednak teraz jesteś jednym z nas i musisz wiedzieć co to znaczy... - wskazał na ścianę za nami.
Zobaczyłem na niej wyryte imiona : Rob, John, Jeff, Stanley, Jeff, Susan... Niektóre jednak były skreślone takie jak Justin, George, Shane...
- Co się z nimi stało? - wskazałem na te skreślone.
- Mówiłem... Bywało źle.Stałem przez chwilę i patrzyłem.
Miał rację.
Teraz byłem jednym z nich i musiałem się w miarę możliwości wpasować. Wziąłem nóż i zacząłem kreślić w miarę wyraźnie swoje imię. Kiedy skończyłem, Alby powiedział, że od dzisiaj miałem szukać sobie robotę i najpierw miałem zacząć od plewienia w ogródku. Gdy szliśmy, zobaczyłem z daleka jak Susan i wysoki blondyn wbiegają do labiryntu.
To powinien być ja, przeszło mi przez myśl.
Do głowy przyszło mi to co widziałem w nocy. Te sny albo wspomnienia, a zwłaszcza to ostatnie na mnie działało. Byłem tam ja jako dzieciak i ona. Czułem się jakbym znał ją od zawsze. Bałem się jednak wspomnieć o tym komukolwiek żeby nie wyjść na wariata, a zwłaszcza w jej oczach.
Najpierw udaliśmy się na śniadanie, a później zgarnął mnie Newt i razem poszliśmy do ogródka.Pov. Susan
- Co o nim myślisz? - zapytał Ben, gdy biegliśmy już jakiś czas przez labirynt.
- Największe ciacho jakie widziałam - odpowiedziałam sarkastycznie.
- Nie o to pytam - westchnął i przewrócił oczami.
- Jeszcze nie myślałamnad tym, czy nadaje się na biegacza. Jest ciekawy, to pewne. Nie skreślam go... Zobaczymy w najbliższych dniach.Ben tylko pokiwał głową na moje słowa. Natomiast ja pogrążyłam się w myślach o szatynie. Sądząc po śnie, wychodziło, że znaliśmy się przed labiryntem. Nie mogłam jednak podejść do niego i powiedzieć „Hej wiesz co? Już się kiedyś spotkaliśmy! Byłeś uroczym dzieciakiem!" Wziąłby mnie wtedy za stukniętą i poleciał gdzie Dozorca mieszka, to też było pewne.
- Dobra - zaczął Ben, przerywając moje rozterki - Tu możemy się znowu rozdzielić i za 3 godziny znowu się widzimy.
Pokiwałam głową na zgodę i każdy pobiegł w swoją stronę. Mimo, że rozdzielanie w takim miejscu nie jest wskazane to jednak Ben i ja byliśmy już doświadczonymi biegaczami, więc nie wiedzieliśmy sensu w bieganiu dwójkami. To była strata czasu.
Po 3 godzinach spotkaliśmy się w wyznaczonym miejscu.
- Wracajmy już - powiedział Ben, dziwnie blady. Widziałam jak pot spływa po jego czole.
- Coś się stało? - zapytałam zdziwiona.
- Tak. Nie! Znaczy... Źle się czuję jakoś... Niedobrze mi i głowa trochę boli... To na pewno przez to cholerstwo od Gally'ego. Klump jeden wie z czego on to robi - zaśmiał się nerwowo.
- Ogay...- powiedziałam ze zrozumieniem - Nie będziemy ryzykować. Jeszcze musiałabym cię taszczyć na plecach - zaśmiałam się.
Ten tylko uśmiechnął się blado i pokiwał głową. Nie zwlekaliśmy i od razu ruszyliśmy w stronę Strefy.Pov. Thomas
Kopałem dół w ziemi , nawet nie wiem na co bo moje myśli krążyły wokół ucieczki z tego miejsca.
- Próbowaliście wejść na górę? - zacząłem dzielić się swoimi pomysłami z niedaleko stającym Newt'em.
- Tak, ale bluszcz nie rośnie tak wysoko i daleko nie zajdziesz.
- A Pudło? - nie dawałem za wygraną - Wskoczyć jak wyjedzie.
- Próbowaliśmy... Nie zjedzie z ładunkiem.
- A gdyby-
- Próbowaliśmy - przerwał mi Newt - Dwa razy. Uwierz mi! Wszystkiego czego być nie wykombinował... Próbowaliśmy. Zostaje tylko labirynt.
Opuściłem głowę zawstydzony swoim gadulstwem.
- Chcesz pomóc? - zapytał Newt. Pokiwałem głową na co ten rzucił mi kosz z łopatką, które ledwo złapałem - To skocz do lasu i nakop trochę klumpów.Wypuściłem rozeźlony powietrze i ruszyłem w stronę lasu, o mało nie wywalając się o wystający korzeń z ziemi.
- Nakop nawozu - zacząłem przedrzeźniać Newt'a, krocząc przez chaszcze - Na pewno inaczej nie pomogę? Nie. Przynieś jakieś klumpska.
Nawet nie zauważyłem kiedy pojawiłem się w jakimś dziwnym miejscu. Był to prawdopodobnie jakiś cmentarz bo zobaczyłem coś w rodzaju grobów, na których znajdowały się tabliczki z imionami. Najbliżej mnie znajdował się grób z imieniem George. Kucnąłem przed nim by się przyjrzeć.
Co ci się stało George, zastanawiałem się.
Po chwili jednak postanowiłem wrócić do tego po co tu przyszedłem. Kiedy wstałem, odwróciłem się i wzdrygnąłem. Kilka kroków przede mną stał ten wysoki blondyn, którego widziałem rano, gdy wbiegał do labiryntu. Miał bladą twarz, podkrążone i zaczerwienione oczy, a jego oddech był szybki. Nie pomagało mi również to w jaki sposób na mnie patrzył...Jakby chciał mnie zabić.- Yyy... Ben, tak? - zacząłem w miarę spokojnie - Nie wiem czy... Dobrze się czujesz?
Ten zaczął się trząść, a jego nozdrza rozprężały się szeroko. Nagle wyrwał się do przodu i doskoczył do mnie, przewracając nas na ziemię. W ostatniej chwili złapałem jego pięści, zmierzające w kierunku mojej twarzy.
- Wiedziałem cię - zaczął mówić, a jego ślina kapała na moją koszulkę - To byłeś ty. Byłeś tam z nimi.
Nagle wyrwał jedną z dłoni, zapał mnie za gardło i zaczął dusić. Próbowałem go jakoś odepchnąć. Uderzenia pięścią w głowę nie pomagały, a tlenu zaczęło coraz bardziej brakować. Resztami sił odnalazłem obok siebie kamień którym przywaliłem mu w głowę. To pomogło mi się oswobodzić. Zrzuciłem go z siebie i na chwiejnych nogach zacząłem uciekać jak najdalej. Jednak temtem podążał cały czas za mną. Ani myślałem się odwracać. Po prostu słyszałem jego warczenie i ciężki oddech.
On był chory, przemknęło mi przez myśl.
Biegłem co tchu do strefy. Nogi chciały mi odpaść ale wiedziałem, że go nie pokonam. On po prostu chciał mnie zabić.Pov. Susan
Odprowadziłam wzrokiem Bena, który zmierzał w stronę lasu i usiadłam przy Chuck'u robiącym nową figurkę.
- Co wy tak wcześnie dzisiaj? - zaczął, gdy połknęłam ostatniego gryza kanapki.
- Ben się kiepsko poczuł. Wolałam nie ryzykować, że mi wykituje w jakimś sektorze.Spojrzałam w stronę ogródka, gdzie Thomas próbował swoich sił.
- Nie nadaje się do tego. Gdyby pomidory miały nogi to już by dawno od niego spikoliły.
Parsknęłam na jego komentarz. Jeszcze bardziej rozbawiła mnie mina Thomas'a, gdy Newt wręczył mu kosz na nawóz i wskazał na las. Nowy nie miał wyjścia i z naburmuszoną miną ruszył w tamtym kierunku.
- Coś musi robić - odwróciłam zpowrotem głowę w stronę Chuck'a.
- Chce włazić do labiryntu. Rwał się do tego jak Patelniak do jedzenia malin.Zamyśliłam się na jego słowa. Nie zażyło się jeszcze, aby Njubi dobrowolnie chciał zostać biegaczem.
- Myślisz, że nadawał by się na...- nie dane mi było dokończyć, gdyż nagle usłyszałam przeraźliwy krzyk z lasu. Krzyk Thomas'a...
![](https://img.wattpad.com/cover/346937346-288-k745221.jpg)
CZYTASZ
Everything will be fine
Fanfiction- Życie ci niemiłe, smrodasie?! - rzuciłam gniewnie, patrząc mu w oczy." „-Każdy nowy sztamak, który pojawiał się w Strefie czuł to samo co ty. Nikt z nas nic nie pamięta, co było przed Strefą. To jest nasz dom i tutaj musisz trzymać się pewnych zas...