Rozdział 7

136 7 0
                                    

Wyciągnęłam go z Pudła,po czym najpierw udaliśmy się do mojej chatki, żeby mógł zmienić spodnie. Nie będzie przecież latał w zafajdanych portkach.
Szliśmy w ciszy. Chłopak rozglądał się tylko na wszystkie strony i „podziwiał" Strefę.

- To twój nowy dom - zaczęłam - Przyzwyczaisz się.
-Co to za miejsce? Dlaczego tu jesteśmy?Czemu-
- Pytania potem - przerwałam mu - Wszystko po kolei.

Kiedy się przebrał, zaczęłam go oprowadzać po Strefie i opowiadać co gdzie jest i kto jest kim. Kiedy przyswoił większość informacji, zaczął zadawać kolejne pytania.

- Dlaczego nic nie pamiętam oprócz imienia? Nie pamiętam nawet czy mam rodziców...- powiedział zasmucony.

Wyglądał dla mnie jednocześnie przygnębiająco i słodko z tą smutną miną. Od tego momentu wiedziałam, że musiałam się nim zaopiekować.

-Każdy nowy sztamak, który pojawiał się w Strefie czuł to samo co ty. Nikt z nas nic nie pamięta, co było przed Strefą. To jest nasz dom i tutaj musisz trzymać się pewnych zasad i lepiej wykuj je na blachę - odwróciłam się w jego stronę i położyłam dłoń na jego ramieo, lekką ją ściskając-
Zasada pierwsza: Nie krzywdź innych Streferów.
Druga: Pracuj z innymi, nie bądź darmozjadem.
Trzecia i najważniejsza:
Nigdy nie wychodź poza Strefę.
- A co jest poza Strefą?

Zawahałam się przed odpowiedzią. Z jednej strony wolałam trzymać go z daleka od tego, ale z drugiej chciałam mu dać jasny obraz tego co tam jest, aby nie wściubiał nosa.
Po namyśle postanowiłam mu w miarę przestawić sytuacje, nie zapominając wspomnieć kto krąży w nocy po labiryncie, gdy Wrota się zamkną.
Kiedy skończyłam opowiadać, widziałam po jego minie że trochę się przestraszył, ale dzięki temu widziałam, że na pewno nie będzie się tam wyrywał.

- Dobra koniec tego gadania. Pójdziemy teraz znaleźć Newt'a żeby ci załatwił jakiejś wyro do spania. Wybacz, ale do chatki cię wpuścić nie mogę. Sam rozumiesz - puściłam mu oczko, uśmiechając się.

On tylko pokiwał głową, ale posłał mi mały uśmiech.

***

Przez pierwsze trzy dni obecności Chuck'a w Strefie ustaliłam sobie wolne od zwiadu. Przede wszystkim chciałam zaaklimatyzować Njubiego i zaznajomić go z innymi Streferami oraz żeby nie stał się popychadłem. Znalazłam mu też fuchę w postaci mycia garów. To była w miarę prosta robota niewymagająca jakiś specjalnych umiejętności i zdecydowanie największym plusem było to, że jego opiekunem był Patelniak, a nie na przykład Gally bo tego mógł nie przetrzymać.
Po miesiącu Chucky znał się już ze wszystkimi, ale to mnie najbardziej polubił. Nie miałam w tym jakiś głębszych intencji. Po prostu złaapliśmy wspólny język i zaczęliśmy się traktować jak rodzeństwo. Z tego powodu też Chuck poczuł się pewniej w Strefie z myślą, że ma u mnie „plecy", więc zaczął robić innym kawały. Jego najczęstszą ofiarą był Gally, ale zawsze udawało mu się zwiać nim tamten zdołał zobaczyć. „ Który krótas to zrobił!?": cała strefa wiedziała po krzyku Gally'ego, że Chuck był znów w akcji. Aż do dzisiajszego dnia.
Wracałam właśnie z chatki, gdzie jak zawsze po zwiadzie uczęszczałam w celu naniesienia poprawek na plan labiryntu i profilaktycznego sprawdzenia raportów innych biegaczy. Tak na zaś, gdyby coś nagle się zmieniło.
Byłam już przy Bazie, gdy usłyszałam krzyk małego Chuck'a. Biegł co tchu w moim kierunku. Szybko zmierzyłam go od góry do dołu, czy nie ma jakiś obrażeń i na szczęście nie miał, ale gdy zobaczyłam kto biegnie za nim to wiedziałam, że noc w labiryncie z Dozorcą to jedyne zbawienie jakie może go spotkać.
Chuck dobiegł do mnie zdyszany i ukrył się za moimi plecami.

- Ratuj mnie... - zdążył tylko tyle wysapać zanim dobiegł do nas wkurzony jak nigdy Gally.
- Ty mały krótasie, teraz się doigrasz! Nogi ci powyrywam z tego tłustego zadu i rzucę Dozorcy na pożarcie! - rzucił gniewnie, patrząc na dzieciaka za moimi plecami.
- Gally co się tak dzisiaj rzucasz? Czyżby Patelniak przesolił ci obiadek albo Alby kazał pracować? - powiedziałam drwiąco, nic sobie nie robiąc z jego wybuchu.
- Purwa Susan nawet nie próbuj mnie wkurzać jeszcze bardziej i nie udawaj głupiej! Na pewno wiedziałaś co ten szczyl wyrabia i nie kiwnęłaś nawet palcem tylko go kryłaś, a może nawet i pomagałaś!


Dobra, miał trochę racji. Wiedziałam co Chuck sobie wyczynia i go kryłam, ale nie pomagałam mu w żadnych wybrykach. Poza tym to tylko dziecko, a z tego co wyszperałam ze swojej pamięci to raczej dzieci właśnie tak miały. Nie miałam jednak w palcach uświadamiać w tym Gally'ego.
Zmarszczyłam brwi i odwróciłam głowę w stronę Chuck'a.

- Ej Chucky. Sprawdź czy cię nie ma w kuchni i to migusiem. No raz, dwa! - ponagliłam, gdy chłopiec nie załapał o co mi chodzi. Po chwili zaczaił, że to był jego moment ucieczki i czmychnął od nas tak szybko jak się pojawił. Jak na niego to bardzo szybko. Natomiast ja zostałam w towarzystwie wściekłego byka, rażącego piorunami w oddalającego się chłopca.
Odetchnęłam cicho, oparłam się o boczną ścianę Bazy i spojrzałam wyczekująco na Gally'ego. Udawanie głupiej w tym momencie bardzo było pomocne.

- Wytłumacz mi proszę o co ci się rozchodzi i czemu ganiasz tego gagatka po całej strefie?
- Czemu?! Ten pikolony smród robi sobie ze mnie jaja i uchodzi mu to na sucho. Miałem zamiar sprać go tak ze nie ruszłby się przez co najmniej tydzień! - odpowiedział mi nadal zły zdeterminowany.
- Och Gally...- pokręciłam głową z uśmiechem - To jeszcze dziedziak i musi jakoś chłopina odreagować. Został zamknięty w czterech betonowych ścianach i nawet sobie w piłkę nie może pokopać. Ty natomiast zachorujesz się teraz jak zrzędliwy stary babsztyl, której Chuck wbiegł do ogródka i podeptał zgnite ogórasy - powiedziałam patrząc na niego z kpiących uśmiechem.

Gally na moje słowa zrobił gwałtowny wdech i podszedł do mnie tak szybko, że nawet nie zdążyłam nic zrobić. Jego twarz była centymetr od mojej, na której czułam jego parzący oddech. Resztkami sił trzymałam nerwy na wodzy i nie dałam po sobie poznać, że pragnę się jak najszybciej odsunąć i zadbać o swój komfort.

-Faworyzujesz go, traktujesz lepiej niż innych, a przez to szczylniak za dużo sobie pozwala! - warknął i uderzył dłonią w ścianę blisko mojej głowy.
- Nawet jeśli to co, jesteś zazdrosny? - powiedziałam uśmiechając się ironicznie, podnosząc brew nic sobie nie robiąc z jego wybuchu.

Na jego twarzy zagościło przez chwilę zaskoczenie i... zawstydzenie? Czy on się...Rumieni? Tak! Jego uszy przypominały teraz kolorem dorodnego pomidora. Nagle jak opatrzony odskoczył ode mnie, a na jego twarzy znów pojawił się gniew, ale o dziwo ciut mniejszy niż wcześniej.

- Naucz go instynktu samozachowawczego bo następnym razem, gdy ten klup wykręci mi taki albo inny numer to osobiście go zawlokę pod nogi Dozorcy - to powiedziawszy, odwrócił się na pięcie i odszedł przed siebie, olewając moje zaczepne pytanie.

Stałam tam przez chwilę, próbując ochłonąć. Zdecydowanie musiałam trochę utemperować zachowanie Chuck'a bo drugiego przekroczenia mojej przestrzeni osobistej nie zniosę.
A tak w ogóle to co to był za „numer"?

Everything will be fineOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz