Rozdział 3

95 2 0
                                    

  Kolejny dzień nie przyniósł mi jednak ulgi, a jedynie jeszcze więcej pytań i niepokoju. Rankiem przyszedł do mnie jeden z mężczyzn. Przyniósł mi śniadanie w pakiecie z obiadem. Powiedział, że każdy  będzie teraz  jadł w pokojach, a nie na stołówce, gdyż kilkoro nastolatków złapało jakiegoś małego wirusa i nie chcą, abyśmy się wszyscy pozarażali. Nie miałam nic do gadania w tej sprawie. Skoro w placówce panowała choroba to musiałam się dostosować do poleceń. Przynajmniej na razie...
Po tym, jak zjadłam, nie miałam już nic więcej do roboty. Zaczęłam, więc robić rozgrzewkę, żeby trochę poćwiczyć. W Strefie robiłam to dość często, aby nie wypaść z formy. Kiedy się zmęczyłam, wzięłam prysznic i położyłam się na łóżku. Leżałam tak długo, aż zmożył mnie sen.

Ostrożnie, rozglądając się w każdą stronę, wyszłam ze swojego pokoju. Kiedy upewniłam się, że byłam sama, ruszyłam przed siebie. Obejrzałam się jeszcze raz, przez co nie zauważyłam pewnego osobnika wyłaniającego się z prawnego korytarza.

- Uważaj jak-  Susan? - powiedział dobrze mi znany głos. Patrzyłam na Gally'ego , mordując go wzrokiem - Znowu do niego idziesz?

- Nie twoja sprawa - warknęłam - Jestem od ciebie starsza, więc nie muszę ci się z niczego tłumaczyć.
- Ta... Starsza o dwa lata - przewrócił oczami- To wszystko zmienia. Zdecydowanie. - próbował mnie wkurzyć i jak zwykle mu się to udało - Ojciec coś od nas chciał. Coś się musiało stać bo łazi zły od rana.
- Jeśli mnie wkopałeś - zaczęłam, grożąc mu palcem.
- Wyluzuj, siostra - odtrącił moją dłoń - Nie jestem konfidentem - odetchnęłam z ulgą. Czyli mój związek z Thomas'em jest bezpieczny - Nie mniej i tak gościa nie lubię.

Przewróciłam oczami na jego słowa.

- Twoja aprobata  do szczęścia mi niepotrzebna - powiedziałam, uśmiechając się kpiąco.

Wyminełam go i ruszyłam przed siebie.

- Chyba ktoś zniszczył laboratorium. DRESZCZ nie był przygotowany na coś takiego.

Nie skomentowałam tego. Razem szliśmy przed korytarze, mijając laboratoria i sale do ćwiczeń. Wreszcie stanęliśmy przed gabinetem ojca.

- Wchodzisz pierwszy - rzuciłam i zrobiłam mu miejsce, słysząc za drzwiami znajomy głos.

Ten sapnął rozdrażniony, ale wykonał moje polecenie.
Zapukał do drzwi i pociągnął za klamkę.

- Tato, jesteśmy...- powiedział i wszedł. Nim za nim podążyłam, zerknęłam przelotnie na plakietkę z imieniem na drzwiach. Napis głosił:
Janson.

Poderwałam się gwałtownie do siadu, próbując złapać oddech. Drżącymi rękoma złapałam się za głowę, a paznokcie wbiłam w skórę. Oddychałam ciężko, analizując to, co właśnie mi się przyśniło. Wtedy pojawiły się dwa potworne wnioski.

Zabiłam swojego brata, a mój ojciec stał na czele DRESZCZ-u.

Pov. Thomas

- ...Alice, Barry, Edgar, Walt - Janson wymieniał kolejne osoby, aby je zabrać.
Po wczorajszej wędrówce z Aris'em w głowie pojawiły mi się kolejne niewidome. Dodatkowo coraz bardziej przestałem ufać tym ludziom. Najbardziej jednak niepokoiła mnie nieobecność Susan przy śniadaniu.

Everything will be fineOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz