ROZDZIAŁ 4

350 25 21
                                    

OLA

- - - - - -

Udało mi się złapać kilka godzin snu, ale i tak obudziłam się wykończona. Permanentny stres w ostatnich tygodniach nie pozwalał mi spać jednym cięgiem. Co chwila się wybudzałam, więc w efekcie mój organizm działał na oparach. A wczorajszy wieczór dostarczył mi dawki stresu na poziomie promieniowania, po awarii w Czarnobylu. Wstałam przed piątą. Zrobiłam sobie kawę i zajęłam się pisaniem wypowiedzenia, motywując je przyczynami osobistymi i chęcią przeprowadzki.

Mimo wszystko, nie chciałam zostawiać po sobie niesmaku, gdyby jakimś cudem udało mi się wyplątać z tej matni. Zawsze lepiej zostawić sobie uchylone drzwi, a przynajmniej dobre wrażenie, na wypadek zbierania opinii przez kolejnego pracodawcę, czy potencjalnych klientów.

Naszykowałam śniadanie, spakowałam Adrianowi kanapki i picie do szkoły. Iwo też wstał, zanim obudziłam chłopców.

- Masz zapasową szczoteczkę?

- Pierwsza szuflada z lewej. Pod spodem są czyste ręczniki.

- OK.

Kiedy on brał szybką kąpiel, ja obudziłam chłopców.
Adrian, nie robił problemów, ale Rafałek, jak zwykle marudził.

- No już, szkrabie. Kakałko czeka, a Bartuś już pewnie szykuje zabawkę do przedszkola. Co ty chcesz dzisiaj zabrać?

- Jeszcze nie wiem. „Złomka", albo „Pana Marchewkę".

- Wstań i zjedz śniadanko, to będzie ci się lepiej myślało. I jeszcze jedno – złapałam Adriana, który właśnie kierował się ku drzwiom. - W mieszkaniu jest pewien pan.

Adrian spojrzał na mnie z szokiem i wyrzutem, a Rafał był po prostu ciekawy.

- To tylko znajomy. Brat mojej koleżanki. Pomógł mi wczoraj z samochodem i dziś też załatwi dla nas kilka spraw. Po waszym powrocie będziemy musieli porozmawiać, bo szykują się pewne zmiany w naszym życiu.

- Załatwisz nam „nowego tatusia"? - spytał Adrian tonem pełnym pretensji.

- Ależ skąd! Jak mogłeś tak pomyśleć? Wasz tata nie żyje zaledwie od kilku tygodni...

- Podobnie było u Tomka z mojej klasy. Jego tata zginął na misji, a mama szybko znalazła sobie partnera.

- Mylisz się, Adrianku. Ale teraz nie ma czasu na tłumaczenia, bo się spóźnicie. Porozmawiamy wieczorem.

Odwrócił się bez słowa i ruszył w stronę łazienki. Iwo akurat z niej wychodził.

- Oooo, cześć młody. Jestem Iwo. A ty to Adrian, tak?

- Tak. Dzień dobry – mruknął mój syn i wszedł do łazienki, lekko trzaskając drzwiami.

- A tego, co ugryzło? - zdziwił się Iwo.

- Myśli, że zostaniesz jego nowym tatusiem.

Parsknął, a że miał w ustach kawę, wszystko w pobliżu zachlapał, łącznie z moją bluzką. Dobrze, że nie byłam jeszcze przebrana do wyjścia. Nauczona doświadczeniem, ubierałam się na ostatnią chwilę.

Wzięłam się za ścieranie podłogi. O dziwo, wziął ręcznik papierowy i ogarniał zacieki na meblach.

- Sorry. Kawa była gorzka i bez mleka, nie powinno się kleić – powiedział.

Kiwnęłam głową ścierając ostatni rozbryzg. Przykładać się nie miałam zamiaru. Mieszkanie i tak nie należy już do mnie. Niech Artur wynajmie sobie ekipę sprzątającą.

- Rafał! – zawołałam – wstałeś już?

- Tak – usłyszałam jego cienki głosik.

Spojrzałam w stronę drzwi. Stał w cienkiej szparze między drzwiami, a framugą i zerkał z ciekawością, ale nie wyszedł. Był z natury nieśmiały, a przed obcymi zachowywał rezerwę.

Jak ciężkim przeżyciem dla niego będzie konieczność zamieszkania wśród zupełnie obcych ludzi? Poczuje się przeze mnie zdradzony i opuszczony. A ja przecież robię to dla ich dobra...

Z trudem powstrzymałam cisnące się do oczu łzy i ubrałam twarz w smutny uśmiech.

- Nie bój się, skarbie. To ten pan, który mi wczoraj pomógł. Przywitaj się, a potem idziemy do łazienki umyć oczka i ząbki – wyciągnęłam w jego stronę rękę.

Podbiegł i złapał ją, drugą ręką obejmując mnie za udo.

- Dzień dobry – wypowiedział wyuczoną formułkę.

- Dzień dobry, panie Rafale. Wyspałeś się? - o dziwo, Iwo miał fajne podejście do dzieci. Nie spodziewałam się, oceniając go na podstawie wczorajszych wydarzeń.

Rafałek poczuł się dowartościowany. Iwo nazwał go przecież „panem". Poczuł się przez to „dorosły". Puścił moją nogę, więc ruszyłam w stronę łazienki.

Adrian nie odzywał się do mnie. Było mi przykro. To nasz przedostatni, wspólnie spędzony dzień, a on traktował mnie chłodno i z dystansem. A co będzie, jak się dowie, że będzie musiał zamieszkać z dala ode mnie, u zupełnie obcych ludzi? Miałam nadzieję, że Artur pozwoli mi przynajmniej na kontakty za pomocą mediów. Zanotowałam w myślach, żeby się o to upomnieć, pod pretekstem, że chcę mieć pewność, że on dotrzymuje umowy i chłopcy są bezpieczni.

Jednak, jeśli się nie zgodzi, to co na to poradzę? Ma mnie w garści...

Rozwieźliśmy chłopców, a potem zarezerwowałam sobie wizytę u lekarza. Następnie podjechałam do pracy zawieźć wymówienie, pozbierać swoje rzeczy z biurka i zdać szafkę na odzież wierzchnią. Iwo mi towarzyszył, robiąc za tragarza.

- Kto to? - spytała mnie koleżanka, zajmująca biurko naprzeciwko mnie.

- Brat koleżanki. Pomaga mi. Kieruje samochodem, bo ja jestem na lekach, po których nie mogę prowadzić.

Spojrzała na mnie współczującym wzrokiem. Myślała, że nie mogę się pozbierać po śmierci Pawła. Gdyby tylko wiedziała o pozostałych problemach... Sama się sobie dziwiłam, że jeszcze nie dostałam się do wariatkowa i wbrew temu, co opowiadałam, nie brałam leków.

Ale dziś dostanę na nie receptę, żeby uzasadnić późniejsze L4. Na razie, do końca tygodnia, oficjalnie mam urlop.

- Mogę ci w czymś pomóc Olka? - spytała zatroskanym tonem.

Chciałabym. Nie masz pojęcia, jak bardzo bym chciała. Tyle, że nie jesteś w stanie, Dorotko....

- Dzięki za chęci, ale nie. Zresztą, byłoby ciężko, skoro wyjeżdżam.

- Wyjeżdżasz? Dokąd? Kiedy wracasz?

- Sęk w tym, że nie wracam. Właśnie złożyłam wymówienie. Jeśli mam się pozbierać, muszę zmienić otoczenie. Tu wszystko ciągle mi go przypomina... rozdrapuje rany... Nie dam rady tak dłużej... - mój ton stał się płaczliwy.

Powód był zupełnie inny, ale ona nie musiała i nie mogła o tym wiedzieć.

- Przykro mi, Olka. Mogę czasem zadzwonić?

- Lepiej to ja się odezwę. Nie zawsze mam ochotę na rozmowę, a nie chciałabym cię urazić, nie odbierając, albo warcząc na ciebie.

- Rozumiem. Ale zadzwoń, jak będziesz miała chęć, czy potrzebę pogadać. Trzymaj się, kochana – powiedziała, widząc, że Iwo spogląda niecierpliwie na zegarek. Skontrolowałam godzinę. Było trochę po dziewiątej. Na dwunastą mam wizytę u lekarza. Teraz czeka mnie najważniejsze wyzwanie: muszę zadzwonić do zupełnie obcego faceta i ubłagać go, by zajął się moimi synami, nie zdradzając przy tym prawdziwej przyczyny.

Boże, daj mi dar przekonywania i charyzmę jak u Winstona Churchilla.

On musi się zgodzić!

To moje jedyne koło ratunkowe. Jeśli odmówi, całą naszą rodzinę pochłonie otchłań i pożoga... 

VI WŁADZA I BOGACTWO, "W OPRESJI"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz