°Rozdział 38°•-Pożar-•

31 1 0
                                    

Obudziły mnie ciche śmiechy dwóch kobiet. Mojej mamy i mamy Nate. Nathaniel mocno mnie przytulał przez co było mi ciepło i dobrze. Dalej nie mogłam zapomnieć słowa, które przed zaśnięciem usłyszałam. I dokładnie wiedziałam, że to on to powiedział bo jako jedyny mnie tak nazywa.
Nie licząc Elliota. Kocham cię Vicky.

Otworzyłam powoli oczy i cicho ziewnęłam przez co wszyscy na mnie spojrzeli. Powoli się wyprostowałam i przeniosłam spojrzenie na bruneta, który skanował moją twarz.

-Jak się czujesz?- spytał. Wzruszyłam ramionami i spojrzałam na nasze rodzicielki. Obie uważnie nam się przyglądały i było widać, że ledwo powstrzymują uśmiech.

-Tak sobie- powiedziałam. Westchnęłam cicho i spojrzałam na podłogę, na której spał sobie kot- wszystko mnie boli-  dodałam ciszej i skuliłam się w kulkę.

-Nie dziwie się. Walczyłaś z dwoma idiomami, którzy próbowali ci coś zrobić, ale coś im nie pykło- powiedział Shey. Wzruszyłam ramionami i cicho westchnęłam.

-Która godzina?- spytałam. Na szczęście jutro jest niedziela dzięki czemu będę mogła spać do późna.

-20:30- powiedziała moja mama. Kiwnęłam głową i zmarszczyłam lekko brwi.

-Jest Theo w domu?- spytałam. W sekundę zapadła cisza. Czyli nie ma. Przymknęłam na chwile powieki a potem zaczęłam szukać swojego telefonu- gdzie mój telefon muszę do niego zadzwonić i się upewnić, że moje auto żyje no i on też- powiedziałam. Brunet siedzący obok mnie parsknął śmiechem tak jak i Emily z Lily.

-Powiennien być w kuchni- powiedział Nate.

Wstałam z miejsca ledwo co unikając upadku przez kota, który leżał tuż przy moich stopach. Podeszłam do blatu kuchennego gdzie leżał mój telefon i go odblokowałam. Szybko wybrałam numer mojego brata i do niego zadzwoniłam. Pierwszy sygnał, drugi, trzeci.. odebrał.

-Typie gdzie ty jesteś?- spytałam nieco głośniej nić tak jak miałam to w planach.

-Za niedługo będę właśnie wychodzimy z maka- powiedział, a na jego słowa rozchyliłam lekko usta i zmarszczyłam brwi przy tym robiąc oburzoną minę.

-Jak mogłeś bezemnie iść do maka!- krzyknęłam- pewnie jeszcze nic mi nie wziąłeś- dodałam. Usłyszałam ciche śmiechy z salonu, ale postanowiłam że to zignoruje.

-No nie wziąłem- powiedział. Oparłam się tyłem o blat i przewróciłam oczami. Wiedziałam.

-Nienawidzę cię- powiedziałam cicho. Wiedziałam, że Theo się uśmiecha.

-Też cię kocham siostrzyczko- powiedział i się rozłączył. Odłożyłam telefon na blat i położyłam ręce na piersi. Dupek. Zawsze tak było. Zawsze jak szedł do maka bezemnie zapominał mi przynosić jedzenia, a zawsze mu przypominam. Jak wiedziałam, że idzie.

-Idę na górę- powiedziałam podchodząc do schodów i powoli wchodząc na górę.

Westchnęłam cicho i weszłam do swojego pokoju od razu potem zamykając drzwi. Jednak postanowiłam, że nie będę zamykać na klucz bo później będą się wkurzać i nawalać jak jakieś opentane małpy czy coś w tym stylu. Poszłam do łazienki i stanęłam przy lustrze. Wyglądałam nawet znośnie z tym plasterkiem. Można nawet powiedzieć, że wyglądam z nim słodko. Powoli zdjęłam opatrunek i spojrzałam na ranę. Trochę krwi z niej leciało, ale dało się znieść. Powoli dotknęłam rany przez co ta zaszczypała a ja od razu odsunęłam palec i na niego spojrzałam. Wzięłam nowy plaster a tamten wyrzuciłam do kosza. Odłożyłam plasterek na umywalkę i wzięłam wodę utlenioną i gazę. Usłyszałam ciche kroki dlatego spojrzałam w stronę drzwi od łazienki. Nate właśnie oparł się o framugę i zaczął mi się przyglądać. Przewróciłam oczami i ponownie spojrzałam w lustro.
Po chwili obróciłam się do bruneta już z plasterkiem na policzku. Założyłam ręce na piersi i podniosłam jedną brew. Shey długo mi się przyglądał, a z jego twarzy mogłam wywnioskować, że coś go bawi.

I hate myself Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz