XIX

332 19 5
                                    

Wylądowali w ciasnej uliczce pomiędzy dwoma ogromnymi budynkami, naprzeciwko cmentarza. Harry, gdy tylko otrząsnął się z lekkiego otumanienia spowodowanego teleportacją, wyciągnął telefon i wybrał numer swojej przyjaciółki. Chwilę z nią rozmawiał, a gdy skończył, spojrzał na blondyna stojącego obok i powiedział:

- Czeka na nas z przodu.

Ten skinął głową i wyciągnął dłoń. Harry ujął ją z niemą ulgą. Wsparcie chłopaka było mu teraz bardzo potrzebne.

Ruszyli w stronę cmentarza i już po chwili ujrzeli drobną blondynkę, która nerwowym ruchem odgarniała grzywkę do tyłu.

Szybkim krokiem podeszli do niej i nim minęło pięć sekund, przyjaciółka już znajdowała się w jego ramionach, drżąc na całym ciele.

- Cii... - szeptał, czując się naprawdę źle. Musiał być oparciem dla dziewczyny, choć sam słabo się trzymał. Wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Draco.

- Musimy być silni, kochana - mruknął. Nie wiedział jak się zachować!

- W-wiem... - zaszlochała. - To po prostu jest takie trudne...

Zacisnął wargi, starając się nie wybuchnąć. Przez ostatnie dni płakał niemal bez przerwy i nawet nie wiedział, czy mógł jeszcze to robić.

- Musimy iść.

Potter przymknął oczy, słysząc głos swojego chłopaka. Miał wrażenie, że znalazł się w alternatywnej rzeczywistości, gdzie czas płynie znacznie szybciej. Czuł się tak jakby dopiero dwie godziny temu dowiedział się o tym strasznym wypadku, a tu minęło już dwa dni...

Zerknął kątem oka na drugą stronę ulicy i omal nie jęknął, widząc grupkę ludzi ubranych na czarno. Nie wiedział, że minęło już tyle czasu.

- Chodź - mruknął i wziął dziewczynę pod rękę. Spojrzał jeszcze w bok, w szare oczy, które mimo swojego zimna zdawały się dodawać mu otuchy. Odetchnął. Wyprostował się i ruszył w stronę przejścia dla pieszych, delikatnie ciągnąc za sobą przyjaciółkę. Da sobie radę. Był tego pewien.

Prawie pewien.

Deszcz był odpowiedni. Przynajmniej tak myślał Harry, gdy stał pod dużym czarnym parasolem wraz ze swoją przyjaciółką i chłopakiem, patrząc na ciemną brązową trumnę i pastora, który mówił coś z przejęciem. Zielonooki nigdy nie pojmował, jak ludzie mogą wierzyć, że istniał ktoś na tyle potężny, by stworzyć świat, ale do jedenastego roku swojego marnego życia nie wierzył też w magię, więc w obecnej chwili nie był pewny już niczego. Jego wzrok prześlizgiwał się po niewielkiej grupce ludzi, która przyszła tutaj pożegnać swojego kolegę, przyjaciela, syna. Najwięcej osób było w wieku chłopaka. Harry znał kilkoro z nich z koncertów. Wśród nich był też były Phila, z którym ten zerwał tydzień przed tym, jak wraz z Alice znaleźli Pottera w parku. Wyglądał tak, jak Harry się czuł, czyli okropnie. Najwidoczniej czuł do Phila więcej, niż ten sądził.

Trochę dalej stała kobieta ubrana w czarną garsonkę, z brązowymi włosami spiętymi w wysokiego koka. W jednej dłoni trzymała rączkę parasola, a w drugiej spoczywała chusteczka, którą co jakiś czas ocierała oczy. Harry nie znał jej, ale słyszał o niej tak wiele, że po prostu nią gardził. Nie mógł zrozumieć, jak matka mogła wyrzucić z domu własne dziecko tylko dlatego, że dowiedziała się o jego homoseksualizmie. Przecież on miał raptem szesnaście lat! Nieświadomie ścisnął dłoń swojego chłopaka, co wywołało u niego ciche syknięcie. Potter spojrzał na niego z niezrozumieniem i dopiero po chwili zreflektował się, puszczając go. Nic nie mógł poradzić na to, że widok tej kobiety wywoływał w nim odrazę. Teraz udawała cierpiącą matkę, a przez trzy lata miała gdzieś, co się dzieje z jej jedynym dzieckiem.

Chłopiec o szmaragdowych oczach/DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz