XXVIII

261 15 1
                                    

Pogrzeb był głośny. Z dużą ilością gości, prasą i żałobną otoczką, która wywoływała w Harrym uczucie farsy. Wszyscy szlochali, wylewali swe żale, ale on miał wrażenie, że tak naprawdę tylko nieliczni cierpią z powodu śmierci dyrektora. Niektórzy po prostu rozpaczali, przeczuwając, że Voldemort po tym incydencie nie będzie się już hamował.

Przez całą uroczystość siedział z tyłu, niemal miażdżąc dłoń swojego chłopaka i ze łzami w oczach wpatrywał się w białą trumnę, która dryfowała po ciemnej tafli wody. Ostatnie dni były ciężkie. Śmierć Dumbledore'a - człowieka, który zrobił dla niego naprawdę wiele - bardzo w niego uderzyła. Może ostatnimi czasy nie zgadzał się z nim w różnych aspektach, ale... szanował go. Bardzo.

Na niewielkiej wysepce znajdującej się na środku jeziora został usytuowany sporej wielkości grobowiec z jasnego marmuru w kolorze ekri. Wewnątrz niego znalazła swe miejsce biała, drewniana trumna, a dźwięk, który towarzyszył zamknięciu grobowca wywołał w Harrym nieprzyjemne ukłucie w okolicach klatki piersiowej. Zacisnął na chwilę powieki, starając się pohamować łzy, które chciały spod nich wypłynąć. Wreszcie, odnosząc niesatysfakcjonujące zwycięstwo, otworzył oczy i zauważył, że Draco wpatruje się w niego z czymś na miarę zmartwienia widniejącego w szarych tęczówkach.

- Chcesz stąd iść? - zapytał miękko.

Harry pokręcił głową w geście zaprzeczenia. Czuł się fatalnie, ale nie mógł wyjść w trakcie ceremonii. Czuł wewnętrzną potrzebę pozostania tutaj i oddania części dyrektorowi.

Posłał krzywy uśmiech Ślizgonowi i wstał. Teraz miał nastąpić ten symboliczny moment, tak typowy dla pogrzebowych uroczystości czarodziejów. Na znak profesor McGonagall wszyscy obecni unieśli różdżki, z których posypały się czerwone iskry. Był to wyraz szacunku dla umarłego.

Potter uniósł swoją różdżkę, z pewnym rodzajem melancholii patrząc na czerwień znikającą pośród niewielkiej ilości białych obłoków.

''I tyle'" - pomyślał Harry, z roztargnieniem spoglądając na ludzi, którzy ''spełnili swój obowiązek'' i właśnie wstawali ze swoich miejsc, rozchodząc się. - ''Tak kończy największy czarodziej ostatnich stuleci''.

Coś szarpnęło się w jego piersi, agresywnego i nieokiełznanego, sprzeciwiając się temu, ale zdołał to powstrzymać, nim zrobił coś głupiego. W tym momencie nienawiść zatruła jego żyły, burząc w nim krew i wywołując niezdrowe rumieńce na policzkach. Myślał o tym od dwóch dni. Sprawa ta nie dawała mu spokoju, a on nie potrafił uwierzyć, że dyrektor dał się od tak zabić grupce Śmierciojadów z Voldemortem na czele. Przecież był genialnym czarodziejem!

Dowiedziawszy się, jak Dumbledore zginął (prawdopodobnie podczas spotkania ze starym znajomym, które okazało się pułapką) nie potrafił w to uwierzyć. Gdyby dyrektor był tak naiwny i łatwo wpadał w pułapki, już od dawna by nie żył.

A jednak nikt nie miał problemu z uwierzeniem w taki przebieg zdarzeń! Każdy zdawał się sądzić, że Voldemort wreszcie dopiął swego i stworzył plan doskonały.

On w to nie wierzył. Riddle nigdy nie zdawał się być bardziej przebiegły od Dumbeldore'a i zawsze się go obawiał. Po jego głowie krążyła jednak inna myśl, możliwe, że bardziej przerażająca, niż świadomość, że dyrektor na koniec okazał się naiwnym starcem. Miał nadzieję, że tym razem jego gryfońska intuicja go zawiedzie.

Chcąc jednak rozwiać swe wątpliwości, przeprosił Draco, który spoglądał na niego z nieodgadnioną miną i samotnie ruszył w stronę zamku. Nie uszedł jednak daleko, bo na jego drodze stanęła osoba, której widok mimowolnie wywołał na jego twarzy delikatny uśmiech.

Chłopiec o szmaragdowych oczach/DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz