XXII

438 26 10
                                    

To był jeden z najgorszych dni w życiu Harry'ego. Dean został przetransportowany do Skrzydła Szpitalnego i przez dwie godziny podejmowano próby ratowania go. Harry w tym czasie siedział koło drzwi i czekał. Pół godziny później dołączyła do niego Ginny i chyba jeszcze nigdy nie irytowała go tak, jak w tamtej chwili. Przez jej szloch, który roznosił się po całym korytarzu Potter czuł się tak, jakby Dean już umarł, a oni go opłakiwali. Nie chciał się tak czuć. Miesiąc wcześniej stracił przyjaciela. Dziś mógł stracić kolejnego. Nie wiedział, czy byłby w stanie sobie z tym poradzić, gdyby tak się stało.

Gdy drzwi od Skrzydła wreszcie się otworzyły, a w progu pojawił się profesor Dumbledore, Harry był pierwszym, który dopadł do niego, chcąc wiedzieć, co z chłopakiem. Czuł, że nie będą to przyjemne informacje.

- Pan Thomas żyje, ale zapadł w magiczną śpiączkę. Teraz już nic nie możemy zrobić. Wszystko zależy od niego. - Dyrektor pozwolił sobie na nikły uśmiech. - Spokojnie, Harry. Pan Thomas jest silnym, młodym człowiekiem i z pewnością wszystko będzie dobrze.

Jedyne na co się zdobył to lekkie kiwnięcie głową. Magiczna śpiączka... Merlinie... Świadomość, że Dean może już nigdy się nie obudzić, uderzyła w niego z taką mocą, że zachwiał się i w ostatniej chwili oparł o ścianę. Osunął się po niej i ukrył twarz w dłoniach. Nie płakał. Patrzył tylko szeroko otwartymi oczyma na wewnętrzną stronę swoich dłoni, a z boku słyszał głośny szloch rudowłosej dziewczyny. Przez chwilę, nienawidził jej za to.

Nie zamierzał spędzić tej nocy w dormitorium Gryfonów. Zabrał swoją pelerynę niewidkę i schował ją do torby wraz z książkami. Zszedł do Pokoju Wspólnego, w którym tematem numer jeden wciąż był niespodziewany atak na Deana i nie zwracając uwagi na gapiących się na niego uczniów, usiadł na jednym z foteli przed kominkiem. Wyciągnął książki, pergamin oraz kałamarz i zabrał się za swój esej z eliksirów. Starał się nie zwracać uwagi na szepty, które do niego docierały. Trochę przeszkadzało mu to w skupieniu się, ale wolał to, niż samotne siedzenie w dormitorium i gapienie się na puste łóżko przyjaciela. Nie chciał się jeszcze bardziej dołować.

Niestety, nie potrafił myśleć o eliksirach, gdy Dean znajdował się na dole w Skrzydle Szpitalnym. Poddał się, gdy po raz kolejny złapał się na tym, że trzymał pióro w jednym miejscu, myślami będąc daleko od zadania, a na pergaminie pojawił się sporej wielkości kleks.

Odchylił głowę, odruchowo pocierając swoją bliznę w postaci błyskawicy i spojrzał w ogień. Już wcześniej pomyślał o tym, czy przypadkiem atak na Deana nie był tak naprawdę wycelowany w niego. W końcu Voldemort mógł chcieć zniszczyć go od środka, odbierając to na czym zależy mu najbardziej, a mianowicie na przyjaciołach. I Draco.

Otworzył szerzej oczy, szczerze zaskoczony, że dopiero teraz pomyślał o tym, w jak dużym niebezpieczeństwie może być jego chłopak. Przecież... wystarczyłoby, że Draco pojawiłby się na jakimkolwiek spotkaniu Śmierciożerców, a później... mógłby już nie wrócić. Coś ścisnęło go za gardło, gdy pomyślał, że Malfoya mogłoby już nie być tutaj... z nim.

Westchnął. Nie powinien myśleć tak pesymistycznie, ale coś było na rzeczy, skoro najpierw stracił Phila (ta myśl wciąż bolała), a teraz ktoś chciał zamordować Deana.

Dość długo siedział w Pokoju Wspólnym, czekając aż wszyscy rozejdą się do swoich sypialni, a następnie opuścił pomieszczenie. Przed portretem Grubej Damy narzucił na siebie pelerynę i po cichu począł przemykać się korytarzami, kierując się do Skrzydła Szpitalnego. Nie zabrał ze sobą mapy, co było sporym utrudnieniem, ale jakoś udało mu się dojść na miejsce, uprzednio nie trafiając ani na Filcha, ani na Snape'a. Powoli przekręcił klamkę i po cichu wszedł do środka. Pomieszczenie było oświetlone przez światło księżyca, które wpadało przez ogromne okna. Jego myśli podążyły na chwilę do Lupina, który z pewnością przeżywał teraz katorgę w postaci przemiany, ale szybko o tym zapomniał, gdy jego wzrok padł na jedyne zajęte łóżko w pomieszczeniu. Ściągnął z siebie pelerynę i wepchnął ją do torby, a następnie powoli podszedł do pogrążonego w śpiączce przyjaciela. Dean, gdy spał, wyglądał tak spokojnie i niewinnie. Harry wyciągnął dłoń i opuszkami palców musnął jego policzek. Wyczuł delikatne ukłucie zarostu i uśmiechnął się. On był jedynym, który się jeszcze nie golił.

Chłopiec o szmaragdowych oczach/DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz