XXXV

404 23 7
                                    

Mdławy, intensywny zapach czekolady wdzierał się do nozdrzy i oszałamiał. Draco wciągnął go z przyjemnością, czując jak jego członek drga od samego zapachu. Miękkie, czarne kosmyki zawsze pachniały czekoladą. Wsunął w nie nos, ciesząc się ich miękkością i intensywną wonią. Później zsunął się w dół, skuszony oliwkową skórą i cudownie napiętą szyją, która aż prosiła się o pocałunki. Zaciągnął się jej zapachem i aż w nim coś zadrgało, gdy poczuł tę ulotną, niespotykaną woń. Tak pachniał tylko Harry.

- Cudowny... - Uniósł głowę, chcąc spojrzeć w te piękne, zielone oczy, ale... coś było nie tak. Strach ścisnął mu gardło, gdy nagle otoczenie zmieniło się, a oni nie byli już w ich wspólnej sypialni w lochach, a znajdowali się w jego rodzinnym domu. Harry leżał tuż przy nim w kałuży krwi, z pustymi, szeroko otwartymi oczyma.

- Nie... - Pokręcił gwałtownie głową, łapiąc go za ramiona i potrząsając nim. Był zimny. - Nie! To niemożliwe! Ty żyjesz! Musisz żyć!

Przebudził się gwałtownie, aż podrywając się do siadu. Przetarł spoconą twarz i wplótł dłoń w tłuste, brudne kosmyki. Oddychał spazmatycznie, usiłując uspokoić się po kolejnym koszmarze. Zawsze było tak samo. Zawsze na końcu Harry umierał, a on budził się, świadom swojej marnej egzystencji. Te sny tylko bardziej potrafiły uświadczyć go w przekonaniu, że zasługiwał na śmierć.

Nie wiedział ile już tu siedział. Dni, noce... wszystko zlewało się w jedno i stracił rachubę już dawno temu. Nie wiedział też, dlaczego procesy jeszcze się nie zaczęły. Nikt nic mu nie mówił, a strażnicy patrzyli na niego z pogardą, ale również wściekłością, bo jak zdążył już zauważyć, tylko nad nim się nie znęcali. Czasem słyszał krzyki innych więźniów i wiedział, że nie była to sprawka Dementorów, a strażników. Spostrzegł już, że Dementorów nie ma w Azkabanie. Najwyraźniej Ministerstwo nie chciało po raz kolejny ryzykować.

Rozejrzał się po swojej celi. Nic szczególnego. Kamienne ściany, niewielka, śmierdząca prycza i sedes w kącie, z którego z obrzydzeniem korzystał. Na początku był tym wszystkim przerażony, ale szybko się przyzwyczaił. Nie był wart więcej, niż wszystko, co go otaczało. Był nikim. Nazwisko "Malfoy" nie znaczyło już nic. Zresztą... czy kiedykolwiek było inaczej?

Poczucie winy paliło od środka. Zawsze po przebudzeniu było najgorzej. Wspomnienia atakowały jego zmącony umysł, a on nie potrafił znieść myśli, że naraził Harry'ego, że doprowadził do śmierci ich dziecka. Czuł nienawiść do samego siebie i wykańczało go to od środka.

Tęsknił. Każda sekunda w tym miejscu była koszmarem, ale głównie dlatego, że zbyt przyzwyczaił się do obecności Pottera w swoim życiu. Harry zawsze był obok. Przez ten rok stał się nieodłączną częścią jego życia i teraz, gdy został zmuszony do egzystowania bez niego... Merlinie, oddałby wszystko, byleby móc zobaczyć go raz jeszcze i upewnić się, że wszystko z nim w porządku. Wiedział jednak, że to się już nie stanie. Gdy nadejdzie czas procesu, Harry na pewno się nie pojawi. Draco wątpił, by ten chciał go widzieć. Nie po tym wszystkim.

Zostały mu już tylko wspomnienia, choć nawet one nie przynosiły ukojenia. Bolały tak samo jak wszystko inne, a tęsknota rosła coraz bardziej.

Kraty szczęknęły, a on automatycznie zwrócił głowę w ich stronę i aż otworzył szerzej oczy, wyraźnie zaskoczony widokiem osoby, która właśnie weszła do środka. Utrzymywanie maski nie miało już sensu, a nawet jeśli, nie miał na to siły. Po raz pierwszy na jego twarzy widać było wszystkie emocje. Cały ból, rozpacz i rezygnację, którą czuł, od kiedy po raz pierwszy postawił nogę w tej celi.

- Dobrze cię widzieć. - Uniósł jeden kącik ust.

- Ciebie też, choć... nie wyglądasz najlepiej. - Pansy uśmiechnęła się delikatnie, starając się nie skrzywić. Jej przyjaciel nie wyglądał dobrze i... nie najlepiej też pachniał.

Chłopiec o szmaragdowych oczach/DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz