Dzisiejszy dzień był istną udręką.
Przez moje obsesyjnie czytanie artykułów w nocy o przerażającej zbrodni w, rzekomo, zamkniętym przez problemy techniczne oceanarium, wstałam niewyspana. I nie byłoby w tym nic złego, gdybym z rana nie musiała szybko jechać do gabinetu mojej psycholożki, a następnie dotrzeć na czas do teatru.
Myślałam, że będę płakała, kiedy zmieniłam zwykłe obuwie na pointy. Tak straszliwie nie miałam siły na jakąkolwiek aktywność po minionych wydarzeniach. Byłam wyczerpana zarówno fizycznie jak i psychicznie, co było po mnie widać gołym okiem, ale, rzecz jasna, Bob tak czy siak musiał dorzucać swoje trzy grosze, byleby negatywnie skomentować mój włożony wysiłek. Po stwierdzeniu, że się do niczego nie nadaję, zapragnęłam czymś w niego rzucić. Najlepiej jakimś nożem.
A jakby tego było mało, to Melody dziś rano napisała mi, że zarezerwowała jeden z butików w celu przymierzenia różnych krojów sukienek. Jako iż jej druhen miało być aż kilka, to wypadałoby, byśmy wszystkie miały taką samą kreację. I naprawdę nie widziałabym w tym najmniejszego problemu, gdybym nie przyszła tam świeżo po próbie, czyli spocona i z poranionymi stopami.
— Mam dosyć — westchnęłam, zajmując miejsce pasażera. Spojrzałam zmarnowanym wzrokiem na Rose, która tego dnia pełniła funkcję kierowcy. — Ja tam chyba zemdleję.
— Jak chcesz, odwiozę cię do mieszkania. Powiemy Melody, że dziś nie mogłaś czy coś — wzruszyła ramionami, ruszając spod teatru. — Czemu w ogóle tak późno napisała?
— Nie wiem i nie chcę wiedzieć — oparłam skroń o szybę, myśląc tylko o śnie. Tak bardzo chciało mi się spać. — Słuchasz wiadomości? — zapytałam zdziwiona, słysząc głos jednego z popularniejszych prowadzących.
— Na chwilę tylko włączyłam. Podobno mówili o tej akcji sprzed kilku dni — wytłumaczyła, niczego się nie domyślając. — Ludzie są chorzy. Jak można w ogóle zrobić coś takiego?
Tajemnicza morderstwo Madison Calvert wstrząsnęło nie tylko stanem Nowy Jork, ale i całym krajem. Nie żeby czymś niecodziennym były różne napaście i przemoc, lecz cała ta sprawa zdecydowanie wyróżniała się wieloma niewiadomymi.
Zwykła pracownica oceanarium przyszła na miejsce, aby zająć się jakimiś swoimi obowiązkami, a wyniesiona została stamtąd w czarnym worku. Do tego jej rzekoma morderczyni, której tożsamości do tej pory nie podano opinii publicznej, nie była z nią w żaden sposób powiązana. Po prostu przyszła i... najpierw ją ogłuszyła, a później poderżnęła gardło.
Nie było żadnej informacji dotyczącej niepokojących napisów napisanych najpewniej jej krwią. Nikt nie odważył się wyciągnąć na wierzch informacji, że kamery tego dnia nie zarejestrowały tylko i wyłącznie dwóch kobiet, ale i inne osoby.
Tylko że... Jak ta kobieta miała napisać ten cały napis krwią Maddison, skoro to nie ona wtedy mnie znalazła pod tym stolikiem?
I o co chodziło z tą cholerną różą? Dlaczego osoby powiązane z morderstwem Ruby nagle zaczęły się nami interesować?
— Nic mi się tu nie klei. Dlaczego zabiła obcą kobietę, a potem się sama otruła? — Głowiła się głośno Rose. — Przecież to nie ma sensu.
— Pewnie się naćpała — wzruszyłam ramionami, mając nadzieję, że mój glos nie przesiąkł zdenerwowaniem. Nie mogła się domyślić, że brałam w tej rzezi udział.
— Ale to by się chyba raczej nie otruła, nie? Albo by specjalnie przedawkowała, ale od tego raczej by tak szybko nie zmarła — zastanawiała się. Ostatecznie wzruszyła tylko ramionami. — Dziwne.
CZYTASZ
Marionetka
RomanceSztuka zakończyła się, a wszelkie maski opadły. Nie mogła już kłamać. Nie mogła już okłamywać siebie, że dalej jest piękna. Że niczym ta lalka w pięknej sukience pozbawiona jest wszelakiej skazy. Po burzy, z którą przyszło się Corze zmierzyć, nie p...