44. Droga krzyżowa

101 6 4
                                    

!W rozdziale występują brutalne opisy. Jeżeli nie czujesz się na siłach, nie czytaj go!

14 września 2019

Zostałem sam.

Nie mam już nikogo, do kogo mógłbym się zwrócić z prośbą o pomoc. Straciłem dom, rodzinę i tożsamość. Straciłem siebie.

Została mi jedynie nadzieja. Została mi jedynie ONA.

Maria miała rację, mówiąc, że jest piękna. Jest taka. Jest absolutnie zachwycająca. Wspaniała.

W niczym nie przypomina naszej matki. Wygląda na o wiele delikatniejszą i słodszą. Nie jest zhańbiona tak, jak Anastasia. Nie jest brudna. Nie jest skażona.

Dziś są jej piętnaste urodziny. Z tej okazji przyszywana matka zabrała ją do jakiejś włoskiej knajpki. Obydwie wyglądają na zadowolone. Dużo się śmieją i uśmiechają.

Chciałbym do niej podejść i stąd zabrać. Za wiele czasu straciliśmy przez kłamstwa naszych rodziców. Rozdzielili nas od siebie, sądząc, że dwa zagubione fragmenty nigdy się nie odnajdą.

Mylili się. Znalazłem ją.

I nikomu nie pozwolę mi jej odebrać.

~*~

Każdy człowiek ma do przejścia swoją drogę krzyżową.

Nie mówię, że są one jednakowe. Że są równie bolesne i że naznaczają ją identyczne doświadczenia, uczucia i myśli. Chryste, gdyby tak było, jakim świat byłby strasznym miejscem. Bezbarwnym, zimnym i bez jakiejkolwiek duszy.

Różnorodność była największym przekleństwem oraz błogosławieństwem ludzkości. Przekleństwem dlatego, że nikt poza nami nie był w stanie do końca pojąć naszych namiętności, żądzy, strachu czy nicości. Błogosławieństwem, ponieważ to niezrozumienie mogło stanowić nędzne pocieszenie, iż jesteśmy kimś więcej niż cząstką szarej masy panującej tym światem.

Nieistotne, która z tych definicji była bliższa prawdy. Nie oczekiwałam od losu poczucia wyjątkowości, czy, wręcz przeciwnie, zrozumienia. Moim wyłącznym pragnieniem był koniec tej drogi. Koniec cierpień, koniec kpienia, koniec ciosów. Koniec mojej własnej drogi krzyżowej.

Żywi pragnęli śmierci, jakby zrobili wszystko, co mogli na tym świecie.

A ostatecznie i tak w większości umierali z poczuciem niespełnienia.

Czas płynął w tym miejscu inaczej. W porównaniu do poprzedniego razu James nie zamknął mnie w pokoju godnym obecności laleczki z porcelany. Nie miałam na sobie jedwabnej sukienki ani makijażu zakrywającego siniaki na twarzy.

Od wielu, wielu godzin... Może dni. Tak, tak, chyba dni. Od wielu dni nosiłam to samo zakrwawione ubranie. Od wielu dni byłam brudna. Od wielu dni zmagałam się z bólem całego ciała. Od wielu dni mnie tu trzymał.

Był to średniej wielkości pokój, na którego umeblowanie składała się paląca u góry żarówka, leżący na ziemi śmierdzący materac i zlokalizowany w rogu sedes, którego wygląd świadczył o tym, że pamięta jeszcze wygraną Abrahama Lincoln'a w wyborach prezydenckich. Prócz tego nie otrzymałam rarytasu w postaci okna, zatem nie wiedziałam nawet, jaka jest pora dnia.

Naprzemiennie odzyskiwałam i traciłam przytomność. Wnioskując po tym, że jeszcze nie umarłam, musiał ktoś mnie tutaj doglądać, lecz nigdy żadna z wizyt nie stała się w czasie mojej przytomności.

Oparta o ścianę wpatrywałam się bez większego wyrazu we własne nogi. Co prawda James nie zranił mnie w miejsce inne niż głowa, ale te przez panujący tu ziąb nabrały brzydkiej sinawej barwy. Wiele tutaj mogłaby zdziałać jakakolwiek forma ruchu, jednakże niekoniecznie mnie do niej ciągnęło przy pulsującym bólu czaszki.

MarionetkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz