13. Chelsey

197 13 14
                                    

— Gabby, gdzie jedziemy?

W ciągu całego procesu szykowania trojaczków do wyjścia oni wciąż zadawali Gabrielowi to jedno kluczowe pytanie. I za każdym razem wywoływało ono moje totalnie rozczulenie przez to, jak go nazywali. Obrali sobie takie zdrobnienie głównie z tego powodu, że wypowiedzenie jego pełnego imienia było dla nich zbyt kłopotliwe, ale ja i tak się nad tym rozpływałam. Odkąd przyjechał, a opieka nad nimi nie przypadała tylko mi, byłam znacznie spokojniejsza, a to skutkowało tym, że pozytywniej podchodziłam do wielu spraw.

Nie będę kłamała, duży też na to wpływ miało to, że chłopcy w jego towarzystwie zachowywali się grzeczniej. I nie, nie było tak dlatego, że chcieli być przy nim lepsi czy coś w tym stylu. Bowiem w początkowych fazach ogarniania ich dalej nie potrafili usiedzieć w miejscu. Ekscytowali się wyjściem owianym tajemnicą, a ja nie miałam serca do upominania ich. Byłam na takie rzeczy zbyt miękka.

Dlatego rola złego policjanta przypadła Gabrielowi.

Nie krzyczał na nich, nie był wredny, nie dawał kar. On po prostu posiadał w sobie coś takiego, że gdy tylko zniżył głos, ludzie od razu stawali na baczności. Tego daru nie dało się zignorować, czego chodzącym przykładem byli Billy i Willy. Po doświadczeniu tego po raz pierwszy nie mówili nic przez okrągłe siedem minut. Aż musiałam to policzyć, bo ta cisza była wręcz nieprawdopodobna.

Teraz natomiast jechaliśmy w miejsce wybrane przez Gabriela. Strasznie stresowało mnie to, że maluchy jechały bez żadnego fotelika. Było to przyczyną mojego ciągłego odwracania się do tyłu i upewniania się, że nie wpadli na pomysł odpięcia pasów. Gabriel także jechał o wiele wolniej niż zazwyczaj.

— Już wam tłumaczyłem, że to niespodzianka — odpowiedział, zerkając na nich w lusterku.

— Ale już tak długo jedziemy! Chcemy wiedzieć! — Billy albo Willy demonstracyjnie uderzył się pięściami w kolana.

— Dłuży się wam, ponieważ ciągle o to pytacie. Zapewniam was, że jeżeli przez kilka minut posiedzicie jeszcze w ciszy, to zaraz będziemy na miejscu.

— Livia, a włączysz jakąś muzykę? Nudzi się nam — poprosił drugi chłopiec, na co przytaknęłam.

Zgodnie z jego życzeniem odpaliłam radio, z którego popłynęła już końcówka jakiejś piosenki, której za nic nie mogłam skojarzyć. Dzieciaki na jej dźwięk faktycznie się uspokoiły, przez co odetchnęłam.

Po dwóch kolejnych piosenkach, które niezbyt mnie porwały, usłyszałam tę, która od razu sprawiła, że moje serce zabiło mocniej. Z trudem nie uległam chęci zerknięcia na Gabriela, który dalej wpatrywał się w przednią szybę.

All the leaves are brown

And the sky is gray

Nagła elektryczność opanowała wnętrze samochodu. Jej małe elementy zbudowane z nostalgii, wzruszenia i bólu zaczęły krążyć wokół nas, wykrzykując przy tym wszystkie obietnice, które sobie złożyliśmy, a których nie udało nam się dotrzymać. Wydawało mi się, że ich macki oblepiają mnie całą. Że znowu ściagają mnie w dół, z którego nie dało się uciec.

Nie wiedziałam, czy Gabriel poczuł to samo. Czy także coś boleśnie chwyciło go za serce. Czy poczuł nutkę rozżalenia na myśl, że gdy pierwszy raz słuchaliśmy jej w jego samochodzie, mieliśmy jeszcze jakąś szansę. Byliśmy cali swoi. Ciałem, umysłem, sercem.

Teraz za to nie pozostało po nas nic. Tylko wspomnienia i popiół.

Went to a church, yes I did

I stopped along the way

When I got down on my bended knees

And I began to pray

MarionetkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz