32. Tristan i Izolda

190 8 2
                                    

15 lipca 2016

Siedzę właśnie w jakimś starym barze na obrzeżach miasta. Pisząc to, czuję na sobie wzrok uroczej szatynki, która wpatruje się we mnie już blisko od godziny.

Widzę te jej kokieteryjne spojrzenia i uśmiechy posyłane w moją stronę. Podobam się jej, czuję to.

Już zaplanowałem, za równo trzy minuty do niej podejdę. Uśmiechnę się i rzucę tekstem, że nie potrafię oderwać od niej wzroku. Zaproponuję jej drinka i rozpocznę rozmowę. Poczekam aż alkohol zacznie działać i zaproponuje, że odwiozę ją do domu.

W samochodzie mam linę, skrzynkę z narzędziami i pręt. Wszystko to przyda mi się, kiedy będę ją pouczał, że nie należy prowokować mężczyzn. Że to my mamy faktyczną władzę, a nie jakaś szmata, która rozłożyłaby nogi przed pierwszym lepszym.

Już nie mogę się doczekać, jak będzie wyglądało jej nagie ciało przygwożdżone do drzewa. Dzisiejszej nocy chcę słyszeć, jak prosi mnie o litość. Jak będzie mnie nazywała swoim Bogiem, bylebym dał jej kolejną szansę. Chcę zlizać każdą kroplę krwi, jaka z niej wypłynie i zagłuszać każdy krzyk bólu.

Ma brązowe oczy. Widzę to z daleka. Są duże i niewinne niczym u łani. Ma słodki uśmiech.

Chcę ją posiąść tej nocy. I posiądę.

16 lipca 2016

Nazywała się Margaret.

Prosiła mnie o litość, tak jak tego oczekiwałem. Przestała dopiero, gdy przewierciłem jej język do pnia drzewa. Wyglądała tak pięknie naga pośród drzew i mchu, że nie potrafiłem się powstrzymać. Chciałem jej pokazać, jak bardzo ją pokochałem tej nocy.

Nie doceniła tego. Żadna nigdy tego nie docenia. Są niewdzięcznymi grzesznicami, które zasługują wyłącznie na potępienie. A ja zamierzam im je dać.

Margaret odpokutowała swoje winy. Inne ladacznice również będą.

~*~

Francuskie powietrze pachniało inaczej niż amerykańskie.

Do takiego wniosku doszłam, kiedy zza okna obserwowałam paryskie budynki. Miasto miłości oraz mody nie wzbudzało we mnie jednak tyle zachwytu, ile myślałam, że będzie. Najważniejszym czynnikiem na to wpływającym był, rzecz jasna, mój stan psychiczny, który, nie idzie ukryć, drastycznie się pogorszył od października. Prócz tego silnie wpływały na mnie inne, te mniej popularne okolice Paryża, które kompletnie nie wpasowywały się w klimat tego jakże wyśnionego miejsca.

Samo lądowanie samolotem przeżyłam znacznie lepiej niż startowanie. Na lotnisku odebrał nas pewien kierowca, który, ku mojemu rozczarowaniu, potrafił porozumiewać się jedynie po francusku. Czułam jeszcze większe zagubienie, kiedy wokół siebie słyszałam wyłącznie obcy język. Wyobcowana jak nigdy wcześniej obserwowałam przerzedzające się budynki.

Nie wiedziałam, która dokładnie jest godzina. Kiedy tu dotarliśmy, było już ciemno, lecz zważywszy na porę roku, równie dobrze mogłaby być i godzina szesnasta. Maleńkie płatki śniegu powolnie opadały na ziemię, przypominając mi stare animacje Disney'a z motywem świąt.

Po jakichś trzydziestu minutach dotarliśmy pod pewien dworek, silnie kojarzący mi się z barokową architekturą. Rozciągający się wokół ogród wyglądał niczym skradziony z Wersalu. Pięknie rzeźbiona fontanna, starannie przystrzyżone krzaki oraz perfekcyjnie przycięte trawniki. Czułam się niczym cofnięta w czasie o jakieś kilkaset lat.

MarionetkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz