23. Diamentowa róża

231 11 4
                                    

To była jedna z tych nocy, w których sen nie był mu dany.

Nie potrafił określić, jak długo wpatrywał się w baldachim nad swoją głową. Być może liczył na to, że długotrwałe wpatrywanie się w jeden punkt skłoni jego organizm do choć szczątkowej senności, która byłaby swoistym dowodem na brak jego bezsenności, lecz nie. Jego organizm zdecydowanie nie zamierzał iść z nim na współpracę.

Westchnął udręczony tym nieprzyjemnym stanem. Leżąc w ciepłym i miękkim łóżku, nigdy nie czuł większego chłodu i samotności. Czegoś mu brakowało. Może nie tyle co drugiego człowieka bądź uczuć, ale jakiejś takiej formy bezpieczeństwa. Komfortu, którego nie zaznał nigdy przedtem.

Po dojściu do wniosku, że dalsze leżenie i prowadzenie bezowocnych rozważań nad jego chorą głową nie przyniosą mu żadnych korzyści, podniósł się z materaca. W przeciągu kilku minut przebrał się z piżam w dresowy komplet z myślą o wyjściu na spacer do lasu. Od niepamiętnych czasów odnajdywał tam ukojenie i spokój, więc czy i ten raz miałby być inny?

Przechadzając się po pogrążonych w ciemności korytarzach, nie myślał o niczym szczególnym. Pragnął jedynie po kilku godzinach wrócić tutaj ledwo żywy i zasnąć. Bez obaw o koszmary świadczące o jego słabości, bez strachu, iż przyszłe sny okażą się na tyle piękne, że obudzenie się z nich będzie równało się dla niego z cierpieniem. Pragnął jedynie roztaczającej mu się przed oczyma czerni.

Tam zawsze łatwiej było się schować.

Ustał w miejscu, usłyszawszy dźwięk powoli otwierających się drzwi. Los tak chciał, że akurat stał w miejscu, do którego światło padające z długiego okna nie sięgało. Niewidoczny obserwował wychodzącego z pokoju mężczyznę, który nieświadomy obecności kogoś innego skierował się jak gdyby nigdy nic tylko w sobie znaną stronę.

Gabriel nienawidził dziadka. I bynajmniej nie była to nienawiść z tych, w których chciało się swojemu rzekomemu wrogowi robić na złość. On bowiem sensu swego istnienia doszukiwał się w pragnieniu cierpienia tego człowieka. Marzył o tym, aby pewnego dnia obserwować z góry jego wijące się w konwulsjach ciało. Łaknął jego agonii. Chciał, by płonął.

A to pragnienie jedynie się wzmogło, kiedy zdał sobie sprawę, że ten w środku nocy wyszedł z pokoju Naomi.

Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, udał się w miejsce, z którego Giovani wyszedł przed kilkoma sekundami. Nienaturalnie cicho otworzył drewniane drzwi, od razu przystępując do przeszukiwania ciemnego pokoju oczami. Próbował odnaleźć szczątki, jakie dziadek za sobą zostawił.

Nie musiał długo szukać. Wystarczyło, aby zerknął na łóżko.

To był pierwszy raz od wielu lat, kiedy Gabriel poczuł targające nim mdłości. Od tak dawna był nieczuły na wszelkiego rodzaju tragedie. Widok martwych ciał nie wzbudzał w nim żadnego wstrętu bądź też współczucia. Rozpaczy czy obrzydzenia też nie. I o ile większość ludzi z jego środowiska nie uważała tego za nic niecodziennego, tak Gabriel... On powoli zaczął się gubić we własnym szaleństwie.

Nie potrafił wyjaśnić, dlaczego widok zmasakrowanych ludzkich ciał sprawia mu przyjemność. Dlaczego dla odczucia satysfakcji pozwalał sobie jeszcze bardziej bezcześcić czyjeś zwłoki. Dlaczego tak bardzo łaknął śmierci innych.

I również nie potrafił odpowiedzieć sobie na pytanie, co poczuł na widok leżącej na łóżku dziewczynki.

Im bliżej niej był, tym więcej szczegółowych dostrzegał.

To, jak jej podciągnięta nad piersi koszula nocna nie zakrywała zakrwawionych miejsc intymnych oraz ud. Jak jej wątłe i szczupłe nóżki drżały, choć w dalszym ciągu pozostawały rozchylone jakby w oczekiwaniu na dalsze tortury. Jak jej czarne potargane włosy kleiły się zapłakanej twarzyczki.

MarionetkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz