2 stycznia 2019
Nie mogę spać w nocy przez Margaret. Wciąż czuję na języku smak krwi, a w głowie roznosi się echo jej proszącego głosu. Czasami, kiedy otworzę oczy, widzę, jak płacze w rogu pokoju. Nie podchodzi do łóżka. Tylko płacze.
Ja też płaczę, bo nie wiem, co mam zrobić, żeby odeszła.
~*~— Cii — próby uciszenia Gabriela stały się niemal niemożliwe, kiedy przez gardło próbowały się wydostać salwy śmiechu. — Bo ich obu... — Słowa przemieniły się w niezrozumiały jęk na wskutek błogiej przyjemności, jaka spłynęła na moje ciało.
Mięśnie moich ud zacisnęły się wokół jego poruszających się rytmicznie bioder, a paznokcie przejechały po skórze pleców, tworząc krzywe linię w kolorze różowego wina. Choć moje ciało było oblepione potem, w środku płonęłam niczym pochodnia. Czułam, jak nogi mi drżą od kumulującego się wewnątrz napięcia.
Palce w odcieniu śniegu wplątywałam w jego włosy kolorem przypominające krucze pióra. Tego poranka byliśmy tak różni, a zarazem tak do siebie podobni, iż w głowie przewinął mi się obraz stojących naprzeciw siebie figur szachowych. Chociaż im dłużej się nad tym rozwodziłam, tym mocniej skłaniałam się ku przekonaniu, że w tejże krótkiej chwili staliśmy się jednością. Jednym oddechem, jednym sercem i jedną duszą.
Pod opuszkami palców czułam jego napinające się mięśnie oraz ciepłą skórę pokrytą warstwą błyszczącego w świetle grudniowego słońca potu. Każdy dźwięk wydostający się spod jego ust wpędzał mnie w istny obłęd. A te oczy... te piękne oczy będące swoimi przeciwieństwami, niczym dwa wrogie sobie żywioły, specjalnie dla mnie budowały więzienie, z którego nigdy nie chciałabym uciec. Tylko tam mogłam poznać rzeczywisty aromat wolności.
W pewnym momencie Gabriel ze mnie wyszedł. Usiadłszy na skraju łóżka, przyciągnął mnie do siebie, abym usiadła mu na udach. Delikatnie zawstydzona spojrzałam na niego spod wachlarza śnieżnobiałych rzęs. Dalej nie czułam się stuprocentowo pewnie w takich sytuacjach, ale aura bezpieczeństwa, jaką wokół siebie roztaczał, sprawiała, że czułam się na tyle komfortowo, aby przełamywać te bariery.
Westchnęłam, gdy ten, utrzymując kontakt wzrokowy, wypiął biodra. Skrzydła motylków plądrujących moje wnętrze zapłonęły od jego spojrzenia wyrażającego nie tyle co miłość, a czyste uwielbienie.
— Kocham cię — musnął moje drżące usta.
Czułam, jak każdym swoim pocałunkiem, dotykiem i spojrzeniem wyciąga po mału kawałki klosza, jakie we mnie pozostały po śmierci mamy. Dawał mi szansę na życie bez bólu. Szansę na wygojenie się dalej niezaleczonych ran. Szansę na bycie piękną, ale nie w ten znienawidzony przeze mnie sposób. Nie jako ozdoba, laleczka czy marionetka. Nie w sposób, przez który oczekiwano ode mnie więcej, niżbym była w stanie komuś dać. Nie w sposób, przez który nie mogłam posiadać wad. Rys.
A ja miałam ich nieprawdopodobnie dużo. Było ich tak wiele, że w pewnym momencie sama rozleciałam się na części niczym owy klosz.
Wszystko zmieniła obecność Gabriela. Obecność kogoś, kto uwielbiał przecież wszystko, co mnie budowało.
Oczarowana tym uczuciem złapałam go za policzki, aby móc go pocałować. Jego dotykające mnie ręce uzdrawiały każdą część mnie, niosąc za sobą ulgę, która jako jedyna pozwalała mi na zaczerpnięcie wdechu bez bólu, bez łez i bez wyrzutów sumienia.
Przymknęłam powieki, czując, jak jedna z jego dłoni mocniej zaciska się na moim biodrze. Jego ruchy z każdym kolejnym pchnięciem stawały się mocniejsze, co coraz śmielej niosło za sobą dozę bólu, o który mogłabym błagać niczym o największą przyjemność. Było w tym tak wiele...
CZYTASZ
Marionetka
RomanceSztuka zakończyła się, a wszelkie maski opadły. Nie mogła już kłamać. Nie mogła już okłamywać siebie, że dalej jest piękna. Że niczym ta lalka w pięknej sukience pozbawiona jest wszelakiej skazy. Po burzy, z którą przyszło się Corze zmierzyć, nie p...