10. Dlaczego?

306 12 12
                                    

Każdy jego kolejny krok zbliżał nas ku upadkowi.

Ewentualnie do wizyty u lekarza, bo przysięgam, że nie ręczyłam za siebie.

Dwóch z kilkunastu mężczyzn w garniturach starało się nieumiejętnie zrównać z tempem złego Gabriela, który nie śmiał ofiarować im ni cząstki zainteresowania. Swoje puste, lecz i jednocześnie przerażające oczy wlepiał tylko we mnie. Nie przeszkadzał mu nawet lejący jak z cebra deszcz, który swą siłą oraz intensywnością niszczył zapewne resztki śladów pozostawionych przez Jamesa.

Stojąc nad grobem tajemniczej dziewczynki, myślałam o wszystkich tych okropnościach, jakie dziś mi się przydarzyły. O nieszczęsnej Madison Calvert, o słowach Boba, żartach Lei i Marissy, o dowiedzeniu się o jego zaręczynach oraz o zniknięciu Rose. Tak wiele emocji kotłowało się wewnątrz mnie, że zaczęły przybierać formę niemal fizycznego przedmiotu kładącego nacisk na moje płuca. Czułam, jak moje skóra płonie, mimo że z każdą kolejną sekundą stawałam się coraz to bardziej morka przez dalej opadające na ziemię krople deszczu.

— Do domu — powiedział tak oschle, tak zimno i tak nienawistnie, że aż go nie poznałam.

Nie zwracał najmniejszej uwagi na mój stan. Wyjątkowo mocno zaciskał swoje palce na moim nadgarstku, zmieniając kierunek swojego kroku na bramę, którą sama przed kilkoma minutami przekroczyłam. Wcześniej wspomniani mężczyźni coś do niego mruknęli po włosku, na co ten im równie nieprzyjemnie odpowiedział. Przysięgam, że nigdy nie widziałam go aż tak wściekłego. Wyglądał jak cykająca bomba, której wybuch mógłby doszczętnie zrujnować ekosystem całego stanu.

— Puść — widząc, jak zaczął iść w stronę swojego samochodu, szarpnęłam trzymaną przez niego ręką. Nie chciałam go teraz widzieć, czuć, słyszeć. Nie chciałam, żeby jakkolwiek przy mnie był.

Ale on nie słuchał. Dalej trzymał mnie tak mocno, jak powinien to zrobić przed swoim wyjazdem.

— Powiedziałam, żebyś mnie puścił! — Teraz się już nie hamowałam. Ponownie spróbowałam się mu wyrwać, co nareszcie poskutkowało.

Na moje jednak nieszczęście ten mały impuls był w pełni wystarczający do wywołania wybuchu.

Gabriel odwrócił się nienaturalnie powoli w moją stronę. I o ile jego oczy przed kilkoma sekundami przypominały mi głębokie studnie bez dna, tak teraz na myśl przywiodły mi ogniste kule ognia. Szczęki zaciskał tak niewyobrażalnie mocno, iż obawiać się zaczęłam, czy przypadkiem nie skruszy sobie jakiegoś zęba. Nie przejmując się powoli gasnącym deszczem, potencjalną obecnością Jamesa lub ewentualnymi gapiami, postawił śmiały krok w moją stronę.

— W tej chwili — zaczął przerażająco niskim głosem, nachyliwszy się nade mną. W takich sytuacjach wyjątkowo żałowałam, że nie urodziłam się odrobinę wyższa lub on niższy. Tak rzucająca się w oczy różnica wzrostu była jednym z czynników, dla których nie lubiłam się z nim spierać. Czułam się wtedy jak robak, którego mógłby zgnieść jednym ruchem. — wsiądziesz do tego pierdolonego samochodu i grzecznie na mnie poczekasz.

To był pierwszy raz, kiedy Gabriel użył w stosunku do mnie jakiegokolwiek wulgaryzmu. Przyzwyczajona do jego spokojnej natury otworzyłam szerzej oczy. Jak on... Jak on śmiał?! Przecież to on ciągle kłamał, zostawił mnie i nie kochał! To była jego wina!

Nieopisywana wściekłość przejęła kontrolę nie tylko nad moim ciałem, ale i nad mózgiem. Nie zbaczając na konsekwencje, uderzyłam go ręką w pierś. Uderzenie to okazało się wyjątkowo mizerne, kiedy zastosowało się je na silnym i dorosłym mężczyźnie. Nawet się nie zachwiał, nie skrzywił. Nie zrobił czegokolwiek, co dałoby mi znak, że w jakiś sposób go to zabolało tak, jak mnie bolało przez cały czas.

MarionetkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz